czwartek, 18 września 2014

"Sierpień w hrabstwie Osage" - filmowa adaptacja sztuki Tracy Letts

Zamknij grono osób w ciasnym pomieszczeniu, a dowiesz się prawdy o nich…

Pewnie wielu z was nieraz miało okazję przekonać się o prawdziwości powiedzenia, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Często na co dzień trzymamy się od krewnych na bezpieczną odległość. Każdy ma swoje życie i własne problemy, nikt nie chce sobie dokładać kolejnych, brać na barki zmartwień bliskich, z którymi połączyły nas tylko geny, a z którymi nie mamy wspólnych tematów. Gdy już zdarzy nam się rozmawiać przechwalamy się jakie cudowne życie prowadzimy. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie sytuacje zmuszające nas do spędzenia kilku godzin, a nie daj Boże dni w rodzinnym gronie. Nagle okazuje się, że gdy z pozoru idealna rodzina, spotyka się przy wspólnym stole na jaw wychodzą wszystkie małe i duże grzeszki, tajemnice, wzajemne żale i ogólna niechęć. Nagle dowiadujemy się o krewnych rzeczy, których nigdy byśmy się nie spodziewali, a początkowy, uroczysty nastrój chwili i pozorna radość ze spotkania pękają jak bańka mydlana. Oczywiście nie należy dramatyzować, jest sporo dobrych rodzin, których relacje przedstawiają się zgoła odmiennie od tego, co opisałam. Ale bohaterowie filmu Sierpień w hrabstwie Osage zdecydowanie należą do tej pierwszej kategorii i nikt nie nazwałby ich spotkania sielanką.
Beverly Weston to starszy pan, głowa rodziny, troskliwy mąż chorej na raka Violet i ojciec trzech dojrzałych córek. A jak twierdzi jego żona także mierny poeta i alkoholik. Pewnego dnia zatrudnia Indiankę do pomocy w domu, sam wychodzi na ryby i już nigdy nie wraca. Konieczność pochowania ojca spada na córki. Znerwicowana Barbara wraz z niewiernym mężem i córką, lekkomyślna i rozrywkowa Karen z nowym narzeczonym, samotna i skryta Ivy zjawiają się w rodzinnym domu, aby wesprzeć matkę w cierpieniu. Rodzina wraz z ciotką Mattie Fae, wujkiem Charlesem (fanem „trawki”) i ich synem, (pełnym kompleksów, rozchwianym emocjonalnie i niedowartościowanym „Małym” Charlesem), spotykają się na stypie. Początkowo nic nie zapowiada nadchodzącej tragedii. Stopniowo jednak rodzinne spotkanie przeradza się w piekło. Violet skutecznie prowokuje kłótnie, a na jaw powoli zaczynają wychodzić skrzętnie skrywane tajemnice. Okazuje się, ze krewni niewiele wiedzą o sobie nawzajem.
Barbra i Bill nie potrafią zdecydować czy chcą ratować własne małżeństwo, ich nastoletnia córka pali papierosy i nie spożywa mięsa, bo nie chce jeść „lęku zabijanego zwierzęcia”, czym wzbudza ogólne rozbawienie i salwy śmiechu. Ivy okazuje się skrywać problemy zdrowotne i gorszący romans. Narzeczony Karen jest człowiekiem wychowanym bez poszanowania tradycji i manier, wujek Charles buntuje się i staje wreszcie po stronie „Małego” Charlesa, wyśmiewanego przez matkę, która dochodzi do wniosku, że zawiodła się na swoim dziecku. Jak widać wszyscy mają wiele za skórą i wystarczy mała iskra, aby rodzinna bomba wybuchła. Tą iskrą jest cięty język Violet, której nic nie jest w stanie powstrzymać od ranienia każdego, kto znajduje się w zasięgu wzroku. Jest osobą nieszczęśliwą z powodu swojej choroby, lecz głównie, dlatego że trawi ją niechęć do świata, poczucie okrucieństwa losu, niezadowolenie z życia. Czerpie radość z sączenia jadu w dusze najbliższych, których uważa za ciągle narzekających niewdzięczników, a przecież nikt nie ucierpiał w życiu tak jak ona. Na deser zostawia sobie złośliwe komentarze skierowane w stronę Indiańskiej służącej. Odnosi się wrażenie, że im bardziej gęstnieje atmosfera wzajemnej niechęci tym ona czuje się lepiej. A gdy rodzina wreszcie rozbija się o górę lodową, ona spokojnie pali papierosa za papierosem i przygląda się swojemu dziełu.
Reżyser zabiera nas na prowincję hrabstwa Osage, co w praktyce oznacza wiele dróg, po których rzadko coś jeździ, morze wyschniętej trawy, które nuży oko widza, domy stojące w centrum pustki. Bohaterowie są przyzwyczajeni do upału – jak opowiada Barbara – zabijał nawet tropikalne ptaki, które próbowała kiedyś trzymać. Akcja filmu jest bardzo statyczna. Większość wydarzeń ma miejsce w domu, ewentualnie wokół niego. W środku jest gęsto od starych mebli, sfrustrowanych ludzi, niemal czuć w powietrzu zaduch, a do tego dochodzi przytłaczająca czerń strojów i leniwie pracujący wiatrak. Wszystko to sprawia, że film nabiera specyficznego klimatu i nostalgicznego nastroju, który ma na celu wywrzeć w widzu podobne uczucia, jak te targające bohaterami. Na pewno centralną sceną filmu jest ta podczas, której rodzina spotyka się na wspólnym posiłku. To ten moment jest swoistym punktem zapalnym. Późniejsze wydarzenia są pokłosiem rozmów toczonych w tym czasie, efektem poruszenia pewnych delikatnych strun i dotknięcia czułych miejsc. I z pozoru statyczny obraz ożywiają dynamiczne rozmowy. Akcja filmu skupia się na wzajemnych relacjach, dialogach (lub ich braku, co także ma znaczenie). To nie produkcja, w której zaznamy gwałtownych emocji za sprawą wartkiej akcji, pościgów czy strzelanin. Lecz wrażeń i emocji nie brakuje. Bohaterowie aż kipią od ich nadmiaru. Widać, że na powierzchnię pragną wydobyć się wszystkie, od lat powstrzymywane żale i pretensje.
W tej sytuacji nie sposób pominąć kwestię aktorów. To oni są najważniejszą częścią filmu. Uraczono nas gronem wybitnych nazwisk poczynając od Meryl Streep, poprzez Julię Roberts, Margo Martindale, aż do Julianne Nicholson i Juliette Lewis – najważniejsze role kobiece. No i oczywiście są jeszcze m.in. Chris Cooper, Ewan McGregor i Benedict Cumberbatch. Panowie nie wybijają się ponad poziom, ale chyba nie to było ich zadaniem. Udanie grają drugie skrzypce i tworzą tło dla ról kobiecych. Te z kolei są znakomicie napisane, bardzo rzucają się w oczy. To właśnie damskie relacje – Violet i jej córek oraz Violet i jej siostry z ich matką – są najważniejszą kwestią filmu, pokazując jaki wpływ na życie dziewczynki ma matka. Wspaniałym choć przejmującym przeżyciem jest patrzenie na to jak młodsze aktorki pokazują emocje córek i ich skrajne reakcje. Ale i tak, jak to zwykle bywa w przypadku tej aktorki, to Meryl Streep jest gwiazdą wieczoru. Jeśli ktoś wątpił w to, że ta pani jest numerem jeden światowego kina, jeśli uważał, że Streep nie zasługuje na trzeciego Oskara i uznanie, którym się cieszy – szybko zmieni zdanie. Rola Violet Weston jest kropką nad „i” w karierze tej aktorki, ciosem między oczy i całkowitym nokautem. Teraz, gdy wydaje się, że osiągnęła już wszystko, może w pełni bawić się aktorstwem. Nie musi nic udowadniać niedowiarkom, a mimo to pokazuje pełnię swojego mistrzostwa.

Sierpień w hrabstwie Osage ukazuje grupę smutnych, nieszczęśliwych ludzi. Lecz nie brakuje w nim humoru. Przecież scena spotkania na stypie jest momentami bardzo zabawna. I to jest właśnie najlepsze w tym filmie – potrafi być równocześnie śmieszny jak i tragiczny. Przy czym z każda kolejną sceną i bohaterom i widzom jest coraz mniej do śmiechu, tak jakby wszyscy przewidywali smutny i gorzki koniec. Warto Sierpień w hrabstwie Osage zobaczyć dla jego humoru, świetnego aktorstwa, a przede wszystkim, dla bolączek i problemów tej rodziny, która być może uświadomi nam czy w naszych relacjach rodzinnych jesteśmy na dobrej drodze czy nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz