sobota, 20 września 2014

"Czas na miłość" Richarda Curtisa.

Nie patrz w tył - podziwiaj „teraz” i czekaj jutra.

Jak zareagowalibyście, gdyby niespodziewanie ktoś powiedział Wam, że posiadacie wrodzoną zdolność przenoszenia się w czasie? Pewnie najpierw uznalibyście, że ta osoba zwariowała albo robi sobie żarty, prawda? A gdy już dotarłoby do Was, że to jednak nie jest prima aprilis, pojawia się pewien dylemat, mianowicie co począć z tą wiedzą, jak ją wykorzystać?
W takiej sytuacji został postawiony Tim (świetny w tej roli Domhnall Gleeson), główny bohater nowego filmu Richarda Curtisa (To właśnie miłość, Cztery wesela i pogrzeb). W dwudzieste pierwsze urodziny chłopaka ojciec zaprasza go na poważną rozmowę i nieoczekiwanie oznajmia, że Tim, tak jak każdy mężczyzna w rodzinie, potrafi cofać się w czasie. Naturalnie, są pewne ograniczenia i zasady. Można wracać tylko do tych chwil, w których brało się udział. Nie ma więc szans, że nasz bohater np. zmieni bieg II Wojny Światowej. Ale i tak musi uważać, aby nie dokonać zbyt gwałtowanych i znaczących zmian w przeszłości, bo one rzutują na przyszłość nie tylko jego, ale całej rodziny. Jak więc nowo poznaną umiejętność zamierza wykorzystać nieco ciapowaty, nieśmiały Tim? Oczywiście przejdzie mu przez myśl, aby przekuć niepowodzenia w sukces i zbić fortunę, lecz szybko porzuci ten pomysł i postanowi znaleźć miłość życia! Do tej pory nie szło mu dobrze z kobietami, zawsze mówił lub robił coś niewłaściwego. Teraz ma jednak możliwość „wczytania gry” w dowolnym momencie, gdy tylko popełni jakąś gafę. W skutek tego nieraz wykonuje podobne czynności po kilka razy, aby odnaleźć receptę na szczęście, najlepszą z możliwych opcji. W myśl zasady praktyka czyni mistrza, Tim przy każdej podróży w przeszłość staję się odrobinę mądrzejszy, wie co się stanie i może próbować zmienić wydarzenia. Choć nie zawsze dzieje się to po jego myśli.
Nie jest to stricte komedia romantyczna. Owszem jest zabawnie i miło, jest też miłość. Bohater filmu dosyć szybko,  po kilku podróżach w tę i z powrotem zdobywa wybrankę serca, którą jest Mary. W tym momencie dostajemy film obyczajowy, co jest dobre, bo Curtis w ten sposób ucieka od nudy i patosu. Szybko okazuje się, że miłość (w polskim tłumaczeniu tytuł jest moim zdaniem mocno nietrafiony) to też więź z dziećmi, rodzicami, siostrą, miłość do samego siebie i świata. Lecz zaczyna pojawiać się też gorycz, smutek i rozczarowanie. Nieraz trzeba wybrać czy np. cofnąć się w czasie, aby pomóc przyjacielowi, czego skutkiem będzie utrata numeru do kogoś ważnego. Pojawiają się też pokusy, które obiecują przyjemność i to bez konsekwencji, bo przecież można coś przeżyć, a później wykasować to z historii. Tim dwoi się i troi, aby uczynić przyszłość jak najlepszą, lecz zapomina, że „największe problemy to te, o których nawet nie pomyślisz”. Ostatecznie staje przed trudnym wyborem, który każe mu wiele poświęcić. Czas na miłość to też film o dwojgu ludzi nie pasujących do schematu. Mary i Tim nie są ideałami piękna, ich zainteresowania odbiegają od mainstreamu, ale gdy stają na swojej drodze tworzą swój własny, wspaniały świat. Aktorka grająca Mary (Rachel McAdams) ma w sobie ogromne pokłady uroku i bardzo dobrze dogaduje się z Gleesonem, którego nieporadność rozczula i wzbudza sympatię. Richard Curtis postawił w tym filmie na sprawdzonych przez siebie aktorów, którzy znają się także z innych produkcji i najwidoczniej dobrze im się razem pracuje, bo tworzą udane zestawienie na ekranie. Do tego odpowiednio dobrana muzyka, ładne ujęcia i sukces gotowy. Jedynym minusem, który dostrzegam w Czasie na miłość jest duża niekonsekwencja w cofaniu się do przeszłości. Raz bohaterowie dokonują zmian, raz ich podróż nie ma żadnych następstw. A przecież nawet, gdy Tim wraca po to, aby spędzić czas tylko z ojcem i pozornie nie wpływa na otoczenie, nie ma go w tym miejscu, w którym był w poprzedniej wersji wydarzeń. Uważam, że efekt motyla musi zachodzić, wbrew temu, co sądzą bohaterowie.
Obraz Curtisa przedstawia nam gorzką, ale bardzo mądrą prawdę. Czasami, aby cos zmienić na lepsze, wystarczy spotkanie, szczera rozmowa i wzajemne wsparcie. Ojciec chłopaka, którego z imienia nie poznajemy, ale wizerunku użycza mu Bill Nighy, daje synowi najważniejszą lekcję w życiu. Trzeba pogodzić się z tym, co nieuniknione i dla odmiany spojrzeć w przyszłość. Nie narzekaj, odpręż się, a dostrzeżesz piękno świata, radość życia – wtedy podróże w przeszłość nie będą potrzebne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz