wtorek, 16 września 2014

Przeprawa w głąb świata Indian

Recenzja książki podróżniczej Wojciecha Cejrowskiego "Rio Anaconda".


Parafrazując pewną poczytną, brytyjską pisarkę, napiszę – jeśli sądzisz, że w dobie komputerów magia dzikich Indian zanikła to znaczy, że czas przeczytać książkę Rio Anaconda! Mowa tu o czarach ludzi nieucywilizowanych, ale głęboko związanych z prawami natury, ziemią, na której żyją. Część z tych praktyk magicznych my już możemy wyjaśnić stosując zasady fizyki. Lecz wiele z nich nawet dla nas nadal pozostaje w sferze magii. W tej perspektywie nie dziwi, że człowiek wierzący, żyjący zgodnie z zasadami Biblii, dopuszcza do siebie magię Indian. Dlaczego? Twierdzi, że  skoro część z tych praktyk mogliśmy ująć w proste reguły matematyczne, znaleźć dla nich miejsce w naszym  racjonalnym świecie, to może za kilkanaście lat uda się to także z tym, co dziś stanowi dla nas czary i zabobony. Możliwy scenariusz, choć niepewny. Pewne jest natomiast to, że za te kilkanaście lat nie będzie już dzikich plemion Carapana, o których mowa w Rio Anaconda. Dlaczego? Posłużę się jednym ze zwrotów Wojciecha Cejrowskiego, który w ten sposób rozpoczyna swoje opowieści  – posłuchajcie
                W swojej kolejnej książce podróżniczej (poprzednia to Gringo wśród dzikich plemion) Wojciech Cejrowski zabiera nas w tajemnicze lasy Amazonii, aby odnaleźć dziko żyjące plemię Indian. Nie będzie to łatwe, bo ci skrzętnie chronią swojej odrębności. Carapana niechętnie wpuszczają obcych na swoje ziemię, a jeszcze rzadziej wypuszczają. Jeśli już się taki gringo[1] tam dostanie, może się okazać, że po pewnym czasie stanie przed wyborem – pozostać na ZAWSZE, lub odejść na ZAWSZE. Po podjęciu decyzji drogi powrotnej już nie będzie. Wojciechowi Cejrowskiemu jednak nie straszne żadne przeszkody. Opowiada więc o swojej podróży do Mitu, czyli miasta w departamencie Vaupes w Kolumbii. Jest to jeden z przystanków przed światem dzikich Indian. Już w tym miejscu dzieje się wiele ciekawych, zabawnych (i nieraz groźnych) wydarzeń, a później jest dużo bardziej…niebezpiecznie. W Mitu największym zagrożeniem są ludzie, a gdy przekroczy się granicę dżungli zabić może wszystko nawet niewinnie wyglądający motyl. I dlatego, aby przetrwać białemu człowiekowi potrzebny jest indiański przewodnik oraz przychylność szamanów. Tak naprawdę Rio Anaconda to opowieść właśnie o tych ostatnich. To opowieść o relacjach Cejrowskiego z Czarownikami jest główną i najbardziej interesującą częścią książki.
                Za sprawą podróżnika poznajemy  tych Indian, którzy są „pomiędzy”, nie można powiedzieć, że żyją w cywilizacji, ale mieli już z nią styczność. Znajdziemy u nich przedmioty, które dotarły ze świata chociażby poprzez wymianę handlową. Z nimi także łatwiej się porozumieć, bo przynajmniej niektórzy znają język hiszpański w stopniu komunikatywnym. W tej społeczności Cejrowski spotyka szamana Angelino, pierwszego przyjaciela podczas swej podróży. Pobyt u tego plemienia jest też przygotowaniem do dalszej wędrówki. Autor książki poznaje bliżej zwyczaje Indian. Razem z nimi mieszka, wykonuje te same czynności, świętuje, bawi się i posila się - kina pira, codziennie jedzenie Indian, chyba na zawsze zapadnie mu w pamięć. Dlaczego? Przeczytajcie książkę, bo nikt tak o tym nie opowie jak CejrowskiJ. Poznaje też obowiązki, przywileje i metody pracy Szamana, który jest trochę jak lekarz, trochę jak doradca (to on ma głos decydujący, uważany jest za najmądrzejszego), ale także stosuje „czary”. Potrafi na przykład przewidzieć kiedy będzie deszcz. Niech nikt nie myśli, że szaman wyciąga magiczną różdżkę i macha nią w kierunku nieba wymawiając tajemne zaklęcia. Nic z tych rzeczy. Jego wiedza, która wynosi go ponad współplemieńców, to po prostu większa świadomość świata i praw fizyki, które nim rządza, a także odrobina sprytu i przebiegłości. Oraz … być może odrobina Mocy. To samo cechuje Czarownika, czyli kogoś, kto stoi w hierarchii wyżej niż Szaman. Cejrowski spotyka go na swojej drodze, gdy zostaje przez Indian wyprowadzony za Drugą Kataraktę i pozostawiony w dżungli na pastwę losu. Udaje mu się jednak dotrzeć do celu swej podróży, czyli do najdzikszych Indian Carapana, którzy cywilizacji nadal nie znają. I tam poznaje Czarownika oraz jego psa, który okaże się pomostem na drodze do porozumienia i przyjaźni z tą najważniejszą osobą w wiosce. Zapytacie może o to w jakim języku Wojciech Cejrowski z dzikimi rozmawia. Tu zaczyna się magia, w którą Indianie wierzą całkowicie, podróżnik się do niej stopniowo przekonuje, a czytelnik może albo uwierzyć albo nie, nie ukrywam, że jest to trudne. Czytając rozdziały poświęcone wizycie u Carapana czytelnik praktycznie cały czas zastanawia się ile w tej opowieści jest prawdy. Oczywiście autor mógłby sobie to zmyślić, ale uważam, że tak nie jest. Pytanie tylko na ile praktyki Czarownika (jak rozmowa poprzez „czytanie” w myślach Gringo), są bajdurzeniem tegoż Indianina. Trudno uwierzyć w coś takiego, myślę że jedynym sposobem na to jest przekonanie się na własnej skórze. Być może przez cały czas Czarownik, mówiąc potocznie, robił Cejrowskiego w balona, tak jak to zdarzało mu się w stosunku do ludzi z plemienia. A być może rzeczywiście drzemie w nim Moc, zesłana przez  bogów. Pozostawiam tę kwestię otwartą. Nie potrafię powiedzieć czy wierzę w moce Szamanów i Czarowników Carapana. To jest tak niezwykła opowieść, że należy ją samemu przeczytać i przeżyć.
                Cejrowski pokazuje nam świat barwny, dziwny, groźny, a robi to w sposób niebanalny. Rio Anaconda to po pierwsze emocjonująca podróż po świecie Indian, dla zwykłego człowieka niedostępnym. Po drugie jest to odkrywanie umiejętności pisarskich autora, a właściwie zdolności opowiadania historii. Bez tego daru nawet najlepsza opowieść może ugrzęznąć w morzu nudy. Na szczęście i autor i wydawca postarali się, aby tak nie było. Zarówno warsztat pisarski jak i oprawa graficzna książki są równie atrakcyjne, co zawarte w nich relacje. Można Cejrowskiego nie lubić, wszak jest postacią kontrowersyjną, ale w niczym to nie przeszkadza podczas czytania. Należy oddać mu szacunek za umiejętność ciekawego opowiadania, a także celność spostrzeżeń, otwarty umysł i tolerancję wobec innej kultury. Wydana w twardej okładce, na dobrej jakości papierze, okraszona zdjęciami, różnego rodzaju szlaczkami, książka skutecznie uszczupla nasze portfele w zamian za urozmaicenie lektury. Język autora jest bardzo plastyczny. Zręcznie posługuje się słowami. Lubi tez być czepliwy, złośliwy i cyniczny. Mnie niezwykle bawią jego opinie i spostrzeżenia, a także zamieszczone w przypisach słowne utarczki z tłumaczką (tożsamość tłumacza to ciekawa historia – odsyłam do Gringo wśród dzikich plemion).
                Mimo że Wojciech Cejrowski od lat obcuje z dzikimi plemionami, to jednak nadal potrafią go zadziwić. Na każdej stronie książki widoczny jest też szacunek wobec ich odrębnej kultury, próba zrozumienia i zaakceptowania. Ta książka jest warta przeczytania, bo opowiada wspaniałe historie o ludziach, których prawdopodobnie nam nigdy nie będzie dane poznać. Cejrowski snuje smutną wizję przyszłości, w której cywilizacja stopniowo, ale bardzo skutecznie doprowadzi do zagłady dzikich Indian. Ludzie zewnątrz, nie rozumiejący tej kultury, nawet nie pragnący jej poznać, wejdą w ich świat z butami, depcząc obyczaje, wierzenia i miłość do ziemi. Dadzą własne ubrania, przedmioty, narzucą swoje poglądy i religię, a wszystko to w imię wyższego dobra.  Dlatego w Rio Anaconda autor pozmieniał nazwy, imiona, nie stawiał drogowskazów, a przede wszystkim czekał wiele lat z opowiedzeniem tych historii. Zrobił wszystko, co mógł, aby  przybliżyć nam tamten świat, ale nas do niego nie doprowadzić, gdyż to przyspieszyłoby zagładę. Jest to historia opowiedziana przez człowieka, który przeżył wiele na własnej skórze, doświadczył cudów i okrucieństw amazońskiej dżungli. Przede wszystkim autor kocha ten odległy dla nas świat. Nie bez powodu pragnie na starość zagubić się w takiej dżungli na dobre i to świadomie, tam widzi swoją przyszłość. Do tych miejsc wraca i prawdopodobnie będzie wracał przez wiele lat. Możemy więc liczyć na to, że w pisanie książek wkłada całe swoje serce, aby pokazać nam wspaniałość i niezwykłość tamtego świata. Warto ulec urokom jego książek, bo to jak przejście przez drzwi narnijskiej szafy czy potterowski peron 9 i ¾.




[1] Cudzoziemiec, turysta.

2 komentarze:

  1. Choćbyśmy nie wiem co pisali o książkach podróżniczych Cejrowskiego, to i tak nigdy nie oddamy ich piękna, magii i niesamowitego stylu autora. On jest niepowtarzalny... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, dlatego dla mnie była to wyjątkowo trudna recenzja. Za jakiś czas wezmę się za "Wyspę na prerii" :-)

      Usuń