Schyłek danego wieku był zawsze
postrzegany jako moment ważny i przełomowy. Wiązano z nim nieraz obawy
dotyczące ewentualnego końca świata, a także strach przed tym, co przyniesie
kolejne stulecie. Nieraz idzie za tym dekadenckie podejście do życia. W takim
właśnie ważnym momencie dziejów jak przejście w wiek XX, ma miejsce akcja filmu
Eliza Graves, albo też Stonehearst
Asylum, co wydaje się bardziej adekwatne ze względu na fabułę. Dopiero pod
koniec filmu zrozumieć możemy ostateczną decyzję, w centrum tej historii sytuującą tytułową
panią Graves.
Wyżej wspomniana bohaterka jest
jedną z wielu mieszkanek i pacjentek zakładu psychiatrycznego Stonehearst, choć
wyrasta na jedną z najważniejszych postaci. Młody absolwent Oxfordu, Edward
Newgate, przybył w to miejsce, aby odbyć niezbędną praktykę. Traf chce, że
ponownie spotyka tam panią Graves, którą poznał już wcześniej, w trakcie
wykładu znanego profesora – poprzedniego lekarza Elizy. Na pierwszy rzut oka
widać, że bohater zapałał wyjątkową sympatią do tej pacjentki. Jednak film Stonehearst Asylum to nie jest – jakby
można było spodziewać się po tym wstępie – romans. Przynajmniej przez większość
filmu odnosi się wrażenie, że główną rolę odgrywa tutaj relacja Edwarda z
personelem zakładu. A do niego należą przede wszystkim dwie osoby, czyli
dyrektor Silas Lamb (grany przez Bena Kingsley’a) i Mickey Finn (David
Thewlis). Jeśli chodzi o tego drugiego – skojarzenia nazwiska z pewnym
alkoholem są tutaj jak najbardziej wskazane. Szybko okazuje się, że z pozoru
świetny ośrodek, prowadzony według nowoczesnych metod, to nie raj na ziemi,
gdzie Edward będzie mógł spokojnie odbyć praktykę i poszerzyć wiedzę. Bowiem
kadra ma swoją mroczną tajemnicę, która dosyć szybko wychodzi na jaw. Mimo to
napięcia nie zabraknie – Stonehearst okaże się groźnym miejscem, z którego nie
tak łatwo wyjść, gdy raz się już weszło. A tak się składa, że biedny Edward
bardzo chciałby znaleźć się z dala od tego miejsca i to razem z Elizą.
Natomiast Lamb i Finn piszą zupełnie odmienny scenariusz wydarzeń.
Twórcom udało się uzyskać
odpowiedni do fabuły nastrój. Daje się odczuć XIX-wieczny klimat. Ośrodek
Stonehearst to wiekowe zamczysko, położone na szczycie gór w odizolowanym
zakątku świata. Co więc oczywiste nie łatwo z niego uciec. A jeszcze zimne, nieprzyjazne
mury, kiepskie oświetlenie, ponure lochy i staromodne, (dla współczesnego
odbiorcy), wykończenie wnętrz aż popychają do wyjścia z tego miejsca. Jeśli do
tego dodać ciekawie nakreślone postaci (pamiętajmy, że to adaptacja opowiadania
Edgara Allana Poe), wychodzi nam charakterystyczna atmosfera niepokoju, grozy,
strachu. Jakże więc łatwo kibicuje się Edwardowi i Elizie. Chociaż musze przyznać, że polubiłam Silasa i
Finna. Są ciekawszymi postaciami niż ci pozytywni bohaterowie. David Thewlis
świetnie radzi sobie z graniem awanturników i łotrów. Ben Kingsley jest według
mnie świetnym aktorem i kupuję go w każdej roli, chociaż zdarza mu się kreować
podobne charaktery w kilku filmach. W Elizie
Graves zagrał podobnie jak w Wyspie
Tajemnic Martina Scorsese, lecz nie ma się co dziwić, bo oba filmy są do
siebie podobne. W Wyspie Tajemnic
także grał lekarza, szefa zakładu dla obłąkanych. Jeśli ktoś widział obie
produkcje, na pewno w oczy rzuciło mu się usytuowanie obu zakładów na odludziu
(w przypadku filmu Scorsese na wyspie), do tego warunki naturalne
uniemożliwiają szybkie wydostanie się ośrodka czy wezwanie pomocy. Bohaterowie
są więc zdani wyłącznie na siebie.
Mogłabym takich analogii namnożyć. To jest
według mnie największa wada tego filmu. Dlatego też łatwo przewidzieć pewne
wydarzenia, nie mówiąc już o banalności wątku romansowego. Ku mojej radości
mniej więcej w połowie seansu film zaczął odbiegać od znanego mi schematu i w
duchu zaczynałam cieszyć się, że jednak nie będzie tak jak w Wyspie Tajemnic. Zakończenie przyniosło
rozczarowanie, bo zostało zatoczone koło i film wrócił do punktu wyjścia. Ale
przynajmniej wyjaśnia się to, czemu zdecydowano się ostatecznie na tytuł Eliza Graves. Można by jeszcze pokusić
się o analizę treści pod względem psychologicznym czy socjologicznym. Są pewne
sceny ukazujące XIX-wieczne metody „leczenia” pacjentów, a fabuła filmu
pokazuje skutki takich procederów. Choć może to wydać się ciekawe, sadzę
jednak, że to zaledwie poboczna kwestia. Podsumowując film jest dosyć interesujący,
ale polecam go szczególnie fanom konkretnych aktorów, bo dobrze wykonali swoja
pracę, oraz tym widzom, którzy nie znają Wyspy
Tajemnic, (chociaż ten film jest w moim odczuciu nieco lepszy od Elizy Graves).