czwartek, 11 września 2014

Recenzja filmu "Supermarket"

Nigdy nie sięgaj do kieszeni, gdy jesteś w supermarkecie…

Wszelkie statystyki i opinie donoszą, że spędzamy tam coraz więcej wolnego czasu. Nie sposób się nie zgodzić, gdy stoimy w długich kolejkach do kasy, szczególnie przed różnymi świętami, majowym weekendem czy Sylwestrem. Małe, osiedlowe sklepiki upadają, gdy my, pchając przed sobą pęczniejący wózek, niestrudzenie przemierzamy długie alejki w supermarketach, wydeptując ścieżki do bogactwa właścicieli tychże olbrzymów.
                Czy podczas takich wędrówek zastanawiamy się nad tym, czy przypadkiem nie śledzi nas czujne oko kamery? Być może ktoś, kto w nią patrzy tylko czeka na chwilę, gdy sięgniemy ręką do kieszeni. Prawda jest taka, że przechodząc przez bramki w sklepie skazujemy się na nieustanne towarzystwo oka Wielkiego Brata. A on jest niezwykle czujny, bo nad jego przedstawicielami – firmą ochroniarską – stoi szef marketu, czyli pan i władca całego przybytku (oraz ten, od którego uzależniona jest emerytura panów w koszulach z napisem „Ochrona” i słuchaweczką w uchu).
                Dla jubilera Michała Wareckiego (w tej roli Tomasz Sapryk) zbliżający się Sylwester miał okazać się najgorszym w życiu. Nie dość, że podróżuje z niestabilną emocjonalnie żoną, wokoło sypie śnieg, to jeszcze na parkingu pod sklepem ktoś wybija szybę w ich mercedesie. Jedynym, choć marnym, pocieszeniem jest fakt, że złodziej dobrał się do samochodu od złej strony. Mianowicie ukradł akumulator, nieświadom tego, że w bagażniku spoczywa walizka pełna drogocennej biżuterii. Warecki zostawia żonę Bogusię jako stróża ich dobytku, a sam udaje się do supermarketu po nowy akumulator. Nie wie jednak, że będą to niezwykle niefortunne i najdłuższe w jego życiu zakupy. Ochroną obiektu zajmuje się bowiem firma, której szefem jest Jaśmiński (Dziędziel), skrywający mroczne tajemnice, starszy pan. Niefortunny zbieg okoliczności sprawia, że jeden z jego podwładnych, a prywatnie pasierb Jaśmińskiego, przyłapuje Wareckiego na „kradzieży”. Tak rozpoczynają się najgorsze chwile w życiu bohaterów, które zaważą na ich dalszych losach. Aż ciarki przechodzą po plecach, gdy pomyśli się, że wszystkiemu winny jeden mały batonik, zjedzony i zapomniany przez bohatera, który papierek po nim schował do kieszeni kurtki. Jakby problemów było mało szef supermarketu, grany przez Bluszcza, przygotowuje się do sylwestrowej wizyty pewnej znanej osoby i prezydenta miasta – nie ułatwia to pracy ani jemu, ani znerwicowanej ochronie.
                Nerwowa atmosfera panująca w sklepie udziela się także widzom. Film, który z założenia ma być thrillerem, taki też się okazuje. Napięcie jest budowane stopniowo. Także scenografia robi swoje – długie aleje z towarem, a także „tyły” przybytku, czyli surowe, białe korytarze i różne magazyny, po których tylko od czasu do czasu przechadzają się ochroniarze. A do tego ostre, jaskrawe światło. Do ulepszenia efektu brakuje tylko gołej, mrugającej żarówki. Także toczone rozmowy stają się coraz bardziej nerwowe, a wynika to z sytuacji, w którą wplątują się głowni bohaterowie. Widzowi udziela się również zdenerwowanie Wareckiego, które łatwo zrozumieć. Został zatrzymany za jeden mały batonik, o którym zapomniał, a za który chce zapłacić – co nie jest takie proste, bo w tej chwili Jaśmińskiemu zależy już tylko na zatuszowaniu niekompetencji.
                Niestety, gra aktorska kuleje. Jest paru znanych aktorów, jak Sapryk – najlepszy punkt obsady. Zastanawia mnie czy Izabela Kuna (Bogusia) dostała dożywotni angaż we wszystkich polskich produkcjach. Jest to już „enty” film, w którym ją widzę, a w każdym jest tak naprawdę jedną postacią, czyli Marysią z Barw szczęścia. Tak jak ona niestrudzenie „zalicza” kolejne role, tak ja niecierpliwie czekam na chwilę, gdy reżyserzy będą mieć jej dosyć. W „Supermarkecie” pojawia się też inny serialowy aktor, Mikołaj Roznerski (Marcin z M jak miłość). I on trzyma swój poziom, który jednak nie jest zbyt wysoki, wystarczający do serialu, ale czy dla kina…odczuwam w tej kwestii wątpliwości. Jedynym pocieszeniem dla tego aktora jest fakt, że partnerujący mu na ekranie Marian Dziędziel nie radzi sobie dużo lepiej. Jest to, co prawda aktor z imponującym, jak na nasze realia, dorobkiem, ceniony i szanowany. Ale w tym filmie nie zachwyca, nie rozwija się i nie pokazuje nic nowego, a do tego wypowiada swoje kwestie na tyle niewyraźnie, że ich zrozumienie stanowi spory problem i jest wyzwaniem dla uszu.

                Tym, co ratuje film, oprócz skutecznie budowanego nastroju, jest temat. Zwyczajowe praktyki takich miejsc jak supermarket zostały tutaj obdarte z tajemnicy, wyszydzone – samowola niewykwalifikowanych pracowników (jak pasierb Jaśmińskiego, który dostał pracę po znajomości), czy sprzedawanie przeterminowanego jedzenia. Patrząc na film coraz bardziej wierzę w plotki o „myciu” starych kurczaków płynem do naczyń. Lecz przede wszystkim Supermarket pokazuje do czego może dojść, gdy człowiek zostanie przyciśnięty do muru. W czasie, gdy w sklepie panuje chaos, presja odciska swoje piętno, bo szef wymaga (i to za najniższą krajową), panuje wyzysk, a drobni złodzieje kradną na potęgę doprowadzając ochronę do granic wytrzymałości. Oczywiście sytuacja przedstawiona w Supermarkecie popada w pewną skrajność, ale nie jest nierealna. Środki masowego przekazu od czasu do czasu przekazują informację o tragediach, które wynikają z zaszczucia bezbronnego człowieka. Wiodący wątek na pewno stanowi przestrogę i pokazuje, trochę przejaskrawione, ale prawdziwe oblicze zarówno systemu jak i człowieka.

2 komentarze:

  1. Przypadkiem trafiłam na Twojego bloga i zostanę tutaj na dłużej.

    Ostatnio oglądałam ten film i w 100% się z Tobą zgadzam,

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Obejrzałam ten film i naprawdę nie rozumiem zakończenia, jak w ogóle doszło do zabicia klienta i kto (oraz z jakiego powodu) trafił na stół operacyjny...

    OdpowiedzUsuń