niedziela, 7 września 2014

Emeryci kontraatakują! - recenzja filmu 'Riwiera dla dwojga".

Gdy w wakacyjnym wydaniu magazynu Kino przeczytałam opinię jednej z recenzentek na temat wiekowych aktorów w Hollywood, pomyślałam, że ma ona wiele racji. Twierdzi mianowicie, że pojawianie się takich produkcji jak chociażby Niezniszczalni, w której w większości występują starsi aktorzy – emeryci, związane jest z brakiem odpowiednich następców.[1] Coraz częściej możemy zaobserwować pojawianie się produkcji, które promują bardzo znane, ale już trochę „nieświeże” nazwiska. Oprócz ww. filmu akcji, mamy do dyspozycji np. Last Vegas, (film ewidentnie wzorowany na serii Kac Vegas), Red, Dwoje do poprawki, Mamma Mia! czy To skomplikowane. Być może nie przypadkowo w trzech ostatnich zagrała Meryl Streep – kobieta, o której mówi się, że jest najlepszą, obecnie żyjącą aktorką i nawet wiek nie stoi na przeszkodzie w ciągłym rozwoju jej kariery. Wszystkie wymienione przeze mnie filmy opowiadają historię dojrzałych ludzi, posiadających bagaż doświadczeń, próbujących zmierzyć się z nadchodzącą starością, nieraz na nowo budujących swoje, ległe w gruzach życie. Czy mamy więc do czynienia z nowa modą w branży filmowej? Być może. A na potwierdzenie tej tezy należy wysunąć kolejną głośną produkcję, czyli Riwierę dla dwojga Joela Hopkinsa.
                Reżyser znany jest już z filmu Po prostu miłość, w którym opowiada historię dwojga samotnych ludzi, którzy spotkali się w dojrzałym już wieku i niespodziewanie połączyło ich uczucie. Widocznie Hopkins dobrze czuje się w takich klimatach, a także upodobał sobie w tego typu rolach Emmę Thompson, bo to ona partneruje na ekranie Pierce’owi Brosnanowi, w „Riwierze…”. Z kolei filmowy James Bond także miał okazję wcielić się w podstarzałego adoratora we wcześniej wymienionym musicalu. Zbieg okoliczności, przypadek, że akurat tych dwoje wybiera reżyser? Raczej nie, sądzę że świadomie postawił na właśnie tych aktorów, ich wybór jest strzałem w dziesiątkę, bo doskonale dogadują się na ekranie. Ale zacznijmy od początku…
                Kate i Richard stoją u progu wieku emerytalnego. Dawniej stanowili małżeństwo, czego owocem jest dwójka dorosłych, zajętych swoim życiem dzieci. Los sprawił, że rozwiedli się, prawdopodobnie za sprawą romansów Richarda z dużo młodszymi kobietami. Po pewnym czasie jednak byli małżonkowie ponownie staja na swojej drodze – firma Richarda zostaje przejęta i sprzedana, a on i jego współpracownicy tracą oszczędności życia. Nowo mianowany bankrut nie udaje się po pomoc do żadnej ze swoich niedawnych, młodych partnerek, lecz do byłej żony, która również traci szanse na spokojną i dostatnią starość. Bohaterowie zmuszeni są połączyć (niechętnie) siły, aby odzyskać to, co zostało im zrabowane. Sprawa jednak nie jest taka prosta.  Filmowy „czarny charakter” Vincent Kruger ani myśli ugiąć się pod namową byłego małżeństwa, pieniądze stanowią dla niego wartość najwyższą, w jego prywatnym rankingu stoją nawet ponad młodziutką i piękną narzeczoną Manon. Ta z kolei zostaje przez niego obdarowana niezwykłym prezentem – Okiem Tygrysa, czyli wartym bajońską sumę klejnotem. Na szczęście (bądź nie – zależy, z której spojrzeć strony) ten fakt nie umyka uwadze Kate. Bohaterka grana przez Emmę Thompson na pewno nie jest aż tak rozważna (jak jedna z filmowych postaci, z których słynie aktorka), aby zrezygnować z wymyślonego, genialnego, choć trudnego planu. Nie jest również aż tak uprzedzona do byłego małżonka, aby nie uwzględnić jego pomocy w… kradzieży brylantu! Wszak to jest właśnie ich plan – zamierzają wprosić się na wesele Krugera do pilnie strzeżonego zamku i ukraść klejnot z pięknej szyi panny młodej. Do tego angażują w to swoich dobrych przyjaciół, równie jak oni zwariowanych, czyli Pen i Jerry’ego (w tych rolach znakomici Celia Imrie i Timothy Spall). Przestępczy uczynek pary jest w filmie usprawiedliwiany koniecznością, dobrem najwyższym, bo przecież kradzież jest tak naprawdę jedynie odebraniem tego, co wcześniej zostało im zabrane…I tak rozpoczyna się niezwykła oraz niebezpieczna eskapada na Riwierę Francuską, która na zawsze odmieni życie bohaterów (i eskapada i Riwiera).
Jaki jest ten film? Zabawny, barwny, wciągający, ale też wtórny. Podczas oglądania ciągle miałam przed oczami sceny z To skomplikowane. Tam co prawda nie było wątku kryminalnego, ale reszta fabuły zdaje się identyczna. Nie jest to na pewno plus dla produkcji Hopkinsa, ale też nie narzekałam, bo dobra historia miłosna będzie dla kobiety zawsze czymś wartym obejrzenia (szczególnie jeśli ma dużo wolnego czasu i w danym momencie zero chęci do oglądania ambitniejszych filmów). Mamy więc byłych małżonków, którzy pogubili się na pewnym etapie wzajemnej relacji. Ale gdy dzieci dorosły i wyfrunęły z gniazda w domu nagle zrobiło się pusto. Kate spędza czas skupiając się na pracy, poznawaniu mężczyzn przez Internet i opiece nad kotem. Richard po rozstaniu z kolejną młodą partnerką dochodzi po cichu do wniosku, że nikt nie zrozumie go tak, jak dojrzała, była żona. I mimo że po drodze w życiu Kate pojawia się tajemniczy adorator z Francji, byli małżonkowie, połączeni wspólnym problemem, coraz bardziej się do siebie zbliżają. Kate jest w tym duecie stroną bardziej aktywną i szaloną (scena pościgu za Krugerem), jej uczucia nieraz wypływają na wierzch. A Richard? Podąża za nią krok w krok, wspiera i podziwia jej poczynania na nowo zakochując się w „starej” (byłej) żonie. Czy ta historia ma happy and, tego nie zdradzę. Ale mogę z czystym sumieniem uznać, że Brosnan i Thompson wytwarzają pomiędzy sobą niezwykłą chemię, widać że na planie dobrze się ze sobą czują, lubią razem grać. Ich postaci są pełne uroku, trochę zwariowane, ale też nieraz dopada ich smutek, gdy uświadamiają sobie, czego im w życiu brakuje. Wszelkie wątpliwości, skrajne emocje postaci aktorzy potrafią wyrazić tak, że chce się na nich ciągle patrzeć i zaczyna się im kibicować – tak jak robią to ich przyjaciele i wspólnicy. Pen i Jerry grają drugie skrzypce w filmie, ale robią to we wspaniałym stylu. To oni współtworzą i podtrzymują humor. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby ich w tym filmie zabraknąć.
A skoro film jest reklamowany jako komedia to na elementy humorystyczne zwróciłam szczególną uwagę. Gdyby bohaterom zabrakło udanych, trafionych w punkt tekstów i zabawnych sytuacji, to pewnie Riwiera dla dwojga okazałaby się całkowitą klapą. Na szczęście tak się nie dzieje. Dialogi zostały rozpisane, tak że nawet jeśli nie śmiejemy się do rozpuku, to uśmiechamy pod nosem, a to już jest coś w dzisiejszym kinie, które coraz rzadziej zaskakuje. To prawda, że niektóre wyczyny, które widzimy na ekranie, dalekie są od realności. Nie chce mi się wierzyć, że grupka zwyczajnych osób w średnim wieku byłaby w stanie nagle nurkować na tyle długo, aby dopłynąć do wyspy i na koniec wspiąć się na stromy klif. Co prawda mają pod ręką specjalistyczny sprzęt, (który pojawia się jak królik z kapelusza magika), ale znajdźcie mi takie osoby w swoim otoczeniu – może być trudno. Czy problemy i rozterki bohaterów są w stanie zrozumieć wyłącznie osoby w wieku 50+? Jak widać nie. Jestem dowodem na to, że dzieło Hopkinsa może spodobać się też komuś, kto nie przeżył tego, co filmowe postaci. Nie utożsamiam się z nimi i nie jestem w stanie w pełni zrozumieć tego, co siedzi głęboko w świadomości Kate czy Richarda. A mimo to, bardzo dobrze bawiłam się na tym filmie. Cieszy mnie fakt, że twórcy współczesnej kinematografii skończyli, (a przynajmniej ograniczyli) lansowanie młodości, niedojrzałości i prostackiego żartu. Coraz częściej, jak widać, sięgają po tematykę skierowaną do osób dojrzałych, pokazując, że życie nie kończy się wraz z pojawieniem się bólu krzyża czy pierwszych zmarszczek. Tym większym plusem jest fakt, że zarówno dzięki umiejętnościom reżyserów, scenarzystów, jak i starszych aktorów, tworzy się historie na poziomie. Trzeba raczej bać się o to, czy takie filmy będą jeszcze mogły powstawać, gdy zestarzeje się współczesne, młode pokolenie aktorów, którym na razie daleko do poziomu dzisiejszych mistrzów. Ale z drugiej strony może to i dobrze, bo jednak co za dużo to niezdrowo, a wysyp tego typu filmów pewnego dnia może odbić się nam czkawką.



[1] Recenzja „Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął” Oli Salwy, Kino 7/8 2014, str. 87.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz