wtorek, 30 września 2014

"Sputnik Sweetheart" pod lupą

                                 Mistrz czy wyrobnik?

Wielkimi krokami zbliżają się tegoroczne Nagrody Nobla. Podobno została już wytypowana lista kandydatów z dziedziny literatury. Czy ponownie jest na niej Haruki Murakami tego nie wiadomo, ale nadal nie cichną dyskusje na temat tego pana. Już w ubiegłym roku był jednym z mocnych kandydatów lecz przegrał z Alice Munro. Obudził też rzeszę krytyków, którzy porównują go do powszechnie wyśmiewanego Paulo Coelho, odmawiają Japończykowi talentu, uznając go za grafomana, gdy inni twierdzą, że jest jednym z największych objawień literackich ostatnich lat. Warto zlekceważyć głosy zarówno jednej jak i drugiej strony i samemu sięgnąć po prozę Murakamiego. Przy czym nie należy zniechęcać się po jednej powieści, bo choć posiadają wspólny mianownik, to jednak krążą czasami wokół dwóch różnych orbit – tak jest z „Norwegian Wood”, które mogłabym uznać za literaturę obyczajową, a „Kafką nad morzem” czy „Przygodą z owcą”, które więcej wspólnego mają z fantastyką. Jako że podobały mi się wszystkie z wyżej wymienionych sięgnęłam po „Sputnik Sweetheart”, które zachwiało moim podejściem do prozy Murakamiego i kazało mi się zastanowić ponownie nad jego pisarstwem. Nie jestem już taka pewna czy jest on godny Nagrody Nobla, ale wiem, że wśród obecnie popularnych pisarzy jest takim tytułowym sputnikiem – ma swój własny świat i nie wiem czy ktokolwiek jest w stanie go w pełni zrozumieć, nawet najbardziej zagorzali fani. Murakami jest pod tym względem równie samotny jak bohaterowie jego historii.
Najkrócej ujmując fabułę książki „Sputnik Sweetheart” można rzec, że to historia o trójkącie. Ale to zbytnie uproszczenie jak na Murakamiego. Główna bohaterka, młoda dziewczyna o imieniu Sumire zakochuje się w dużo starszej znajomej Miu. Jak widać sytuacja nie jest prosta. Dzieli je duża różnica wieku, Miu ma męża, firmę, a do tego skrywa przed światem historię sprzed lat, która sprawiła, że nie potrafi zbliżyć się fizycznie do nikogo, nawet własnego małżonka. Sumire zostaje jej sekretarką, wyrusza z nią w podróż i obie bardzo zbliżają się do siebie, ale nie tak jakby tego chciała młodsza kobieta. A w Tokio pozostaje narrator, nieszczęśliwie zakochany w Sumire nauczyciel, który musi pogodzić się z tym, że będzie dla dziewczyny tylko przyjacielem. Z pozoru jest to banalna, obyczajowa historia, lecz wszystko zmienia się w dniu, gdy Sumire znika – wtedy wkraczamy w magiczny świat pisarza.
Narrator w „Sputnik Sweetheart” to typowy bohater Murakamiego. Nie poznajemy go z imienia. Wiemy, że jest młodym nauczycielem. Jest też tym samym, a raczej takim samym chłopakiem jak tytułowy bohater „Kafki nad morzem” czy Toru Watanabe z „Norwegian Wood”. Młody, samotny mężczyzna, żyjący na własną rękę, lubujący się w dobrej książce, muzyce, nie stroniący od krótkich przygód z często przypadkowymi kobietami. Trochę skryty i zagubiony, nieszczęśliwie zakochany w kobiecie, z którą nie może być, która jest od niego daleko.  Nic nie wróży, aby nagle zły los mógł się od niego odwrócić. Trochę jak bohater romantyczny.  Na dobrą sprawę narrator ze „Sputnika…” mógłby być starszą wersją studenta z „Norwegian Wood”. Typowe są także postaci Sumire i Miu. Ta pierwsza jest zagubiona, nie potrafi pogodzić się ze światem, który nie wie jak ją zaakceptować wraz ze wszystkimi jej dziwactwami. Z każdą stroną książki dziewczyna oddala się od realnego życia, przechodzi przez pewną granicę, zza której nie ma już dla niej powrotu. Jest równie samotna i nieszczęśliwa co Naoko z „Norwegian Wood” i tak jak ona opuszcza dotychczasowe życie i rodzinne strony. I tak jak Naoko miała wierną, starszą przyjaciółkę w swej wędrówce  tak Sumire ma Miu. Wszyscy bohaterowie „Sputnik Sweetheart” są jak tytułowe satelity – krążą samotnie w kosmosie, każdy po swojej orbicie i nie potrafią się spotkać. Murakami nawet mówi o tym w książce bezpośrednio, wyjaśnia tytuł (co ciekawe „sputnik” z rosyjskiego oznacza „towarzysza podróży”), nawiązuje do ludzkiej samotności, tak aby nikt nie miał wątpliwości o czym jest opowiadana przez niego historia.
Murakami nie rezygnuje z utartych elementów swoich powieści. Pokazuje nam życie bohaterów, które mogłoby wydawać się nudne – skupia się na zaspokajaniu podstawowych potrzeb, czytaniu literatury, spotkaniach w wąskim gronie i quasi-filozoficznych rozmowach. Na szczęście pisarz ma dar odmalowywania słów w taki sposób, aby potrafiły czytelnika zaczarować i wciągnąć. W „Sputnik Sweetheart” nadal chętnie pokazuje, że jest znawcą zarówno literatury jak i muzyki. Główni bohaterowie, jak można się tego spodziewać znając inne książki pisarza, zasłuchują się w muzyce, szczególnie poważnej, a ich rozmowy często toczą się wokół tego tematu. Murakami wprowadza też lubiane przez siebie zabiegi jak chociażby formę listu czy budowę szkatułkową – historia Miu, którą relacjonuje Sumire jest opowieścią w opowieści, stanowi odrębny rozdział, przy czym jest integralną częścią całości. Jest punktem kulminacyjnym, przedstawia być może przyczynę kilku późniejszych wydarzeń. Wprowadza też czytelników w głąb onirycznego świata Murakamiego. Do czasu, gdy pisarz wysyła bohaterów na grecką wysepkę, na której rozgrywają się tragiczne wydarzenia, mamy do czynienia ze zwyczajną opowieścią obyczajowo-psychologiczną. I chociaż nie udało mi się, ze słów autora, odczuć gorącego, wakacyjnego klimatu Grecji, to lubię ten moment w powieści, bo wprowadza dobrze już znaną fantastykę. Oczywiście nie mamy tutaj do czynienia z integralnymi światami, w których żyją wróżki, elfy i tym podobne stworzenia. Niezwykłość pisarstwa Murakamiego polega właśnie na tym, że w środek realnego, przeciętnego świata, wprowadza coś, czego nie da się ująć racjonalnym rozumem. Tak jakby stojąc na zwyczajnej ulicy, robiąc krok w przód, przechodziło się w sen.

Skoro ciągle chwalę tę książkę i skoro jest w niej wszystko, co lubię u Marakamiego, to co jest z nią nie tak? Nie mogę powiedzieć, że „Sputnik Sweetheart” jest złą powieścią. Murakami trzyma swój poziom, nie eksperymentuje zanadto, wykorzystuje elementy sprawdzone i lubiane przez jego fanów. Realizuje swój model literatury, który najwidoczniej lubi i dobrze się w nim czuje. I problem tkwi właśnie w tym, że w „Sputniku…” zabrakło oryginalności. Ta książka jest pechowym dzieckiem, bo jej literackie rodzeństwo jest lepsze, ciekawsze, przykuwa wzrok. „Sputnik Sweetheart” przegra każde porównanie do najlepszych książek Murakamiego, mimo to warto się z nią zapoznać, bo to taki „Murakami w pigułce” tylko trochę w słabszej formie niż zazwyczaj. A czy zasługuje na Nobla? Nie wiem i wydaje mi się, że trzeba poznać dużo więcej jego książek, aby się przekonać czy przypadkiem nie odcina jedynie kuponów od utartego schematu. 

1 komentarz:

  1. Masz rację, ta książka nie jest najlepszą w dorobku Murakamiego, ale ja lubię to w jaki sposób pisze; w jego słowach jest jakaś magia...

    OdpowiedzUsuń