Pewnie wielu z was nieraz miało
okazję przekonać się o prawdziwości powiedzenia, że z rodziną najlepiej
wychodzi się na zdjęciu. Często na co dzień trzymamy się od krewnych na
bezpieczną odległość. Każdy ma swoje życie i własne problemy, nikt nie chce
sobie dokładać kolejnych, brać na barki zmartwień bliskich, z którymi połączyły
nas tylko geny, a z którymi nie mamy wspólnych tematów. Gdy już zdarzy nam się
rozmawiać przechwalamy się jakie cudowne życie prowadzimy. I wszystko byłoby
dobrze, gdyby nie sytuacje zmuszające nas do spędzenia kilku godzin, a nie daj
Boże dni w rodzinnym gronie. Nagle okazuje się, że gdy z pozoru idealna
rodzina, spotyka się przy wspólnym stole na jaw wychodzą wszystkie małe i duże
grzeszki, tajemnice, wzajemne żale i ogólna niechęć. Nagle dowiadujemy się o
krewnych rzeczy, których nigdy byśmy się nie spodziewali, a początkowy,
uroczysty nastrój chwili i pozorna radość ze spotkania pękają jak bańka
mydlana. Oczywiście nie należy dramatyzować, jest sporo dobrych rodzin, których
relacje przedstawiają się zgoła odmiennie od tego, co opisałam. Ale bohaterowie
filmu Sierpień w hrabstwie Osage
zdecydowanie należą do tej pierwszej kategorii i nikt nie nazwałby ich
spotkania sielanką.
Beverly Weston to starszy pan,
głowa rodziny, troskliwy mąż chorej na raka Violet i ojciec trzech dojrzałych
córek. A jak twierdzi jego żona także mierny poeta i alkoholik. Pewnego dnia
zatrudnia Indiankę do pomocy w domu, sam wychodzi na ryby i już nigdy nie
wraca. Konieczność pochowania ojca spada na córki. Znerwicowana Barbara wraz z
niewiernym mężem i córką, lekkomyślna i rozrywkowa Karen z nowym narzeczonym,
samotna i skryta Ivy zjawiają się w rodzinnym domu, aby wesprzeć matkę w
cierpieniu. Rodzina wraz z ciotką Mattie Fae, wujkiem Charlesem (fanem „trawki”)
i ich synem, (pełnym kompleksów, rozchwianym emocjonalnie i niedowartościowanym
„Małym” Charlesem), spotykają się na stypie. Początkowo nic nie zapowiada
nadchodzącej tragedii. Stopniowo jednak rodzinne spotkanie przeradza się w
piekło. Violet skutecznie prowokuje kłótnie, a na jaw powoli zaczynają
wychodzić skrzętnie skrywane tajemnice. Okazuje się, ze krewni niewiele wiedzą
o sobie nawzajem.
Barbra i Bill nie potrafią
zdecydować czy chcą ratować własne małżeństwo, ich nastoletnia córka pali
papierosy i nie spożywa mięsa, bo nie chce jeść „lęku zabijanego zwierzęcia”,
czym wzbudza ogólne rozbawienie i salwy śmiechu. Ivy okazuje się skrywać
problemy zdrowotne i gorszący romans. Narzeczony Karen jest człowiekiem
wychowanym bez poszanowania tradycji i manier, wujek Charles buntuje się i staje
wreszcie po stronie „Małego” Charlesa, wyśmiewanego przez matkę, która dochodzi
do wniosku, że zawiodła się na swoim dziecku. Jak widać wszyscy mają wiele za
skórą i wystarczy mała iskra, aby rodzinna bomba wybuchła. Tą iskrą jest cięty
język Violet, której nic nie jest w stanie powstrzymać od ranienia każdego, kto
znajduje się w zasięgu wzroku. Jest osobą nieszczęśliwą z powodu swojej choroby,
lecz głównie, dlatego że trawi ją niechęć do świata, poczucie okrucieństwa
losu, niezadowolenie z życia. Czerpie radość z sączenia jadu w dusze
najbliższych, których uważa za ciągle narzekających niewdzięczników, a przecież
nikt nie ucierpiał w życiu tak jak ona. Na deser zostawia sobie złośliwe
komentarze skierowane w stronę Indiańskiej służącej. Odnosi się wrażenie, że im
bardziej gęstnieje atmosfera wzajemnej niechęci tym ona czuje się lepiej. A gdy
rodzina wreszcie rozbija się o górę lodową, ona spokojnie pali papierosa za
papierosem i przygląda się swojemu dziełu.
Reżyser zabiera nas na prowincję
hrabstwa Osage, co w praktyce oznacza wiele dróg, po których rzadko coś jeździ,
morze wyschniętej trawy, które nuży oko widza, domy stojące w centrum pustki.
Bohaterowie są przyzwyczajeni do upału – jak opowiada Barbara – zabijał nawet
tropikalne ptaki, które próbowała kiedyś trzymać. Akcja filmu jest bardzo
statyczna. Większość wydarzeń ma miejsce w domu, ewentualnie wokół niego. W
środku jest gęsto od starych mebli, sfrustrowanych ludzi, niemal czuć w
powietrzu zaduch, a do tego dochodzi przytłaczająca czerń strojów i leniwie
pracujący wiatrak. Wszystko to sprawia, że film nabiera specyficznego klimatu i
nostalgicznego nastroju, który ma na celu wywrzeć w widzu podobne uczucia, jak
te targające bohaterami. Na pewno centralną sceną filmu jest ta podczas, której
rodzina spotyka się na wspólnym posiłku. To ten moment jest swoistym punktem
zapalnym. Późniejsze wydarzenia są pokłosiem rozmów toczonych w tym czasie,
efektem poruszenia pewnych delikatnych strun i dotknięcia czułych miejsc. I z
pozoru statyczny obraz ożywiają dynamiczne rozmowy. Akcja filmu skupia się na
wzajemnych relacjach, dialogach (lub ich braku, co także ma znaczenie). To nie
produkcja, w której zaznamy gwałtownych emocji za sprawą wartkiej akcji,
pościgów czy strzelanin. Lecz wrażeń i emocji nie brakuje. Bohaterowie aż kipią
od ich nadmiaru. Widać, że na powierzchnię pragną wydobyć się wszystkie, od lat
powstrzymywane żale i pretensje.
W tej sytuacji nie sposób pominąć
kwestię aktorów. To oni są najważniejszą częścią filmu. Uraczono nas gronem
wybitnych nazwisk poczynając od Meryl Streep, poprzez Julię Roberts, Margo
Martindale, aż do Julianne Nicholson i Juliette Lewis – najważniejsze role
kobiece. No i oczywiście są jeszcze m.in. Chris Cooper, Ewan McGregor i
Benedict Cumberbatch. Panowie nie wybijają się ponad poziom, ale chyba nie to było ich
zadaniem. Udanie grają drugie skrzypce i tworzą tło dla ról kobiecych. Te z
kolei są znakomicie napisane, bardzo rzucają się w oczy. To właśnie damskie
relacje – Violet i jej córek oraz Violet i jej siostry z ich matką – są
najważniejszą kwestią filmu, pokazując jaki wpływ na życie dziewczynki ma
matka. Wspaniałym choć przejmującym przeżyciem jest patrzenie na to jak młodsze
aktorki pokazują emocje córek i ich skrajne reakcje. Ale i tak, jak to zwykle
bywa w przypadku tej aktorki, to Meryl Streep jest gwiazdą wieczoru. Jeśli ktoś
wątpił w to, że ta pani jest numerem jeden światowego kina, jeśli uważał, że
Streep nie zasługuje na trzeciego Oskara i uznanie, którym się cieszy – szybko
zmieni zdanie. Rola Violet Weston jest kropką nad „i” w karierze tej aktorki,
ciosem między oczy i całkowitym nokautem. Teraz, gdy wydaje się, że osiągnęła
już wszystko, może w pełni bawić się aktorstwem. Nie musi nic udowadniać
niedowiarkom, a mimo to pokazuje pełnię swojego mistrzostwa.
Sierpień w hrabstwie
Osage ukazuje grupę
smutnych, nieszczęśliwych ludzi. Lecz nie brakuje w nim humoru. Przecież scena
spotkania na stypie jest momentami bardzo zabawna. I to jest właśnie najlepsze
w tym filmie – potrafi być równocześnie śmieszny jak i tragiczny. Przy czym z
każda kolejną sceną i bohaterom i widzom jest coraz mniej do śmiechu, tak jakby
wszyscy przewidywali smutny i gorzki koniec. Warto Sierpień w hrabstwie Osage zobaczyć dla jego humoru, świetnego
aktorstwa, a przede wszystkim, dla bolączek i problemów tej rodziny, która być
może uświadomi nam czy w naszych relacjach rodzinnych jesteśmy na dobrej drodze
czy nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz