Parafrazując pewną poczytną,
brytyjską pisarkę, napiszę – jeśli sądzisz, że w dobie komputerów magia dzikich
Indian zanikła to znaczy, że czas przeczytać książkę Rio Anaconda! Mowa tu o czarach ludzi nieucywilizowanych, ale
głęboko związanych z prawami natury, ziemią, na której żyją. Część z tych
praktyk magicznych my już możemy wyjaśnić stosując zasady fizyki. Lecz wiele z
nich nawet dla nas nadal pozostaje w sferze magii. W tej perspektywie nie
dziwi, że człowiek wierzący, żyjący zgodnie z zasadami Biblii, dopuszcza do
siebie magię Indian. Dlaczego? Twierdzi, że
skoro część z tych praktyk mogliśmy ująć w proste reguły matematyczne,
znaleźć dla nich miejsce w naszym racjonalnym
świecie, to może za kilkanaście lat uda się to także z tym, co dziś stanowi dla
nas czary i zabobony. Możliwy scenariusz, choć niepewny. Pewne jest natomiast
to, że za te kilkanaście lat nie będzie już dzikich plemion Carapana, o których
mowa w Rio Anaconda. Dlaczego?
Posłużę się jednym ze zwrotów Wojciecha Cejrowskiego, który w ten sposób rozpoczyna
swoje opowieści – posłuchajcie…
W
swojej kolejnej książce podróżniczej (poprzednia to Gringo wśród dzikich plemion) Wojciech Cejrowski zabiera nas w tajemnicze
lasy Amazonii, aby odnaleźć dziko żyjące plemię Indian. Nie będzie to łatwe, bo
ci skrzętnie chronią swojej odrębności. Carapana niechętnie wpuszczają obcych
na swoje ziemię, a jeszcze rzadziej wypuszczają. Jeśli już się taki gringo[1]
tam dostanie, może się okazać, że po pewnym czasie stanie przed wyborem –
pozostać na ZAWSZE, lub odejść na ZAWSZE. Po podjęciu decyzji drogi powrotnej
już nie będzie. Wojciechowi Cejrowskiemu jednak nie straszne żadne przeszkody.
Opowiada więc o swojej podróży do Mitu, czyli miasta w departamencie Vaupes w
Kolumbii. Jest to jeden z przystanków przed światem dzikich Indian. Już w tym
miejscu dzieje się wiele ciekawych, zabawnych (i nieraz groźnych) wydarzeń, a
później jest dużo bardziej…niebezpiecznie. W Mitu największym zagrożeniem są
ludzie, a gdy przekroczy się granicę dżungli zabić może wszystko nawet
niewinnie wyglądający motyl. I dlatego, aby przetrwać białemu człowiekowi
potrzebny jest indiański przewodnik oraz przychylność szamanów. Tak naprawdę Rio Anaconda to opowieść właśnie o tych
ostatnich. To opowieść o relacjach Cejrowskiego z Czarownikami jest główną i
najbardziej interesującą częścią książki.
Za
sprawą podróżnika poznajemy tych Indian,
którzy są „pomiędzy”, nie można
powiedzieć, że żyją w cywilizacji, ale mieli już z nią styczność. Znajdziemy u
nich przedmioty, które dotarły ze świata chociażby poprzez wymianę handlową. Z
nimi także łatwiej się porozumieć, bo przynajmniej niektórzy znają język
hiszpański w stopniu komunikatywnym. W tej społeczności Cejrowski spotyka
szamana Angelino, pierwszego przyjaciela podczas swej podróży. Pobyt u tego
plemienia jest też przygotowaniem do dalszej wędrówki. Autor książki poznaje
bliżej zwyczaje Indian. Razem z nimi mieszka, wykonuje te same czynności, świętuje,
bawi się i posila się - kina pira,
codziennie jedzenie Indian, chyba na zawsze zapadnie mu w pamięć. Dlaczego?
Przeczytajcie książkę, bo nikt tak o tym nie opowie jak CejrowskiJ. Poznaje też
obowiązki, przywileje i metody pracy Szamana, który jest trochę jak lekarz,
trochę jak doradca (to on ma głos decydujący, uważany jest za najmądrzejszego),
ale także stosuje „czary”. Potrafi na przykład przewidzieć kiedy będzie deszcz.
Niech nikt nie myśli, że szaman wyciąga magiczną różdżkę i macha nią w kierunku
nieba wymawiając tajemne zaklęcia. Nic z tych rzeczy. Jego wiedza, która wynosi
go ponad współplemieńców, to po prostu większa świadomość świata i praw fizyki,
które nim rządza, a także odrobina sprytu i przebiegłości. Oraz … być może
odrobina Mocy. To samo cechuje
Czarownika, czyli kogoś, kto stoi w hierarchii wyżej niż Szaman. Cejrowski
spotyka go na swojej drodze, gdy zostaje przez Indian wyprowadzony za Drugą
Kataraktę i pozostawiony w dżungli na pastwę losu. Udaje mu się jednak dotrzeć
do celu swej podróży, czyli do najdzikszych Indian Carapana, którzy cywilizacji
nadal nie znają. I tam poznaje Czarownika oraz jego psa, który okaże się pomostem
na drodze do porozumienia i przyjaźni z tą najważniejszą osobą w wiosce.
Zapytacie może o to w jakim języku Wojciech Cejrowski z dzikimi rozmawia. Tu
zaczyna się magia, w którą Indianie wierzą całkowicie, podróżnik się do niej
stopniowo przekonuje, a czytelnik może albo uwierzyć albo nie, nie ukrywam, że
jest to trudne. Czytając rozdziały poświęcone wizycie u Carapana czytelnik
praktycznie cały czas zastanawia się ile w tej opowieści jest prawdy.
Oczywiście autor mógłby sobie to zmyślić, ale uważam, że tak nie jest. Pytanie
tylko na ile praktyki Czarownika (jak rozmowa poprzez „czytanie” w myślach Gringo), są bajdurzeniem tegoż Indianina.
Trudno uwierzyć w coś takiego, myślę że jedynym sposobem na to jest przekonanie
się na własnej skórze. Być może przez cały czas Czarownik, mówiąc potocznie,
robił Cejrowskiego w balona, tak jak to zdarzało mu się w stosunku do ludzi z
plemienia. A być może rzeczywiście drzemie w nim Moc, zesłana przez bogów.
Pozostawiam tę kwestię otwartą. Nie potrafię powiedzieć czy wierzę w moce
Szamanów i Czarowników Carapana. To jest tak niezwykła opowieść, że należy ją
samemu przeczytać i przeżyć.
Cejrowski
pokazuje nam świat barwny, dziwny, groźny, a robi to w sposób niebanalny. Rio Anaconda to po pierwsze emocjonująca
podróż po świecie Indian, dla zwykłego człowieka niedostępnym. Po drugie jest
to odkrywanie umiejętności pisarskich autora, a właściwie zdolności opowiadania
historii. Bez tego daru nawet najlepsza opowieść może ugrzęznąć w morzu nudy.
Na szczęście i autor i wydawca postarali się, aby tak nie było. Zarówno
warsztat pisarski jak i oprawa graficzna książki są równie atrakcyjne, co
zawarte w nich relacje. Można Cejrowskiego nie lubić, wszak jest postacią
kontrowersyjną, ale w niczym to nie przeszkadza podczas czytania. Należy oddać
mu szacunek za umiejętność ciekawego opowiadania, a także celność spostrzeżeń,
otwarty umysł i tolerancję wobec innej kultury. Wydana w twardej okładce, na
dobrej jakości papierze, okraszona zdjęciami, różnego rodzaju szlaczkami,
książka skutecznie uszczupla nasze portfele w zamian za urozmaicenie lektury.
Język autora jest bardzo plastyczny. Zręcznie posługuje się słowami. Lubi tez
być czepliwy, złośliwy i cyniczny. Mnie niezwykle bawią jego opinie i
spostrzeżenia, a także zamieszczone w przypisach słowne utarczki z tłumaczką
(tożsamość tłumacza to ciekawa historia – odsyłam do Gringo wśród dzikich plemion).
Mimo
że Wojciech Cejrowski od lat obcuje z dzikimi plemionami, to jednak nadal
potrafią go zadziwić. Na każdej stronie książki widoczny jest też szacunek
wobec ich odrębnej kultury, próba zrozumienia i zaakceptowania. Ta książka jest
warta przeczytania, bo opowiada wspaniałe historie o ludziach, których
prawdopodobnie nam nigdy nie będzie dane poznać. Cejrowski snuje smutną wizję
przyszłości, w której cywilizacja stopniowo, ale bardzo skutecznie doprowadzi
do zagłady dzikich Indian. Ludzie zewnątrz, nie rozumiejący tej kultury, nawet
nie pragnący jej poznać, wejdą w ich świat z butami, depcząc obyczaje, wierzenia
i miłość do ziemi. Dadzą własne ubrania, przedmioty, narzucą swoje poglądy i
religię, a wszystko to w imię wyższego dobra. Dlatego w Rio
Anaconda autor pozmieniał nazwy, imiona, nie stawiał drogowskazów, a przede
wszystkim czekał wiele lat z opowiedzeniem tych historii. Zrobił wszystko, co
mógł, aby przybliżyć nam tamten świat,
ale nas do niego nie doprowadzić, gdyż to przyspieszyłoby zagładę. Jest to
historia opowiedziana przez człowieka, który przeżył wiele na własnej skórze,
doświadczył cudów i okrucieństw amazońskiej dżungli. Przede wszystkim autor
kocha ten odległy dla nas świat. Nie bez powodu pragnie na starość zagubić się
w takiej dżungli na dobre i to świadomie, tam widzi swoją przyszłość. Do tych
miejsc wraca i prawdopodobnie będzie wracał przez wiele lat. Możemy więc liczyć
na to, że w pisanie książek wkłada całe swoje serce, aby pokazać nam wspaniałość
i niezwykłość tamtego świata. Warto ulec urokom jego książek, bo to jak
przejście przez drzwi narnijskiej szafy czy potterowski peron 9 i ¾.
Choćbyśmy nie wiem co pisali o książkach podróżniczych Cejrowskiego, to i tak nigdy nie oddamy ich piękna, magii i niesamowitego stylu autora. On jest niepowtarzalny... :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się, dlatego dla mnie była to wyjątkowo trudna recenzja. Za jakiś czas wezmę się za "Wyspę na prerii" :-)
Usuń