Przełamując uprzedzenia.
Zdążyliśmy już
chyba przyzwyczaić się, że w kinie w ostatnich latach produkcje związane
ze studiem Marvela wyrastają jak grzyby
po deszczu. Wygląda na to, że wytwórnia trafiła na prawdziwą żyłę złota i
szybko z niej nie zrezygnuje. Nie jest moim zamiarem wymienianie wszystkich
komiksów Marvela, które zekranizowało studio, ale na te z ostatnich lat warto
zwrócić uwagę. Zalała nas fala superbohaterów takich jak Thor, Iron Man czy
Wolverine, a niedawno także Kapitan Ameryka. Każdy z nich ma kilka osobnych odcinków
poświęconych tylko jemu. Dodatkowo w 2012 roku wyszedł film Avengers(następna część ma wyjść już w
2015 roku), w którym pojawiają się prawie
wszystkie wymienione postaci (nie ma Wolverina). Nadal nie nudzą nam się bogate
w szybką akcję i efekty specjalne opowieści o herosach. Możemy przebierać w
tych filmach jak w ulęgałkach. Moim numerem jeden jest saga X-men,
oglądam wszystkie części, a teraz przyszła kolej na Wolverina z 2013 roku.
Nie
ukrywam, że Wolverine – nieśmiertelny mutant, odporny na wszelkie zranienia,
posiadający ogromną siłę i długie, wyrastające z ciała szpony – jest najmniej
lubianą przeze mnie postacią w całym cyklu. Niby to główny bohater, ale ani
sama postać ani Hugh Jackman w tej roli do mnie nie przemawiają. Zdecydowanie
ciekawsi są Magneto, Storm czy Jean. Pewnie nie obejrzałabym Wolverina, gdyby nie był częścią tej
historii, chciałam jednak zachować pewną ciągłość. Odcinek poświęcono wyłącznie
tytułowej postaci i inne, znane z poprzednich części, tutaj nie występują. Wolverine ukazuje co działo się z
Loganem po wydarzeniach z X-men: Ostatni
bastion. Na pewien czas zaszył się on daleko od świata, w samotności przeżywając
osobistą stratę, do której przyczynił się w poprzednim filmie. Wszystko zmienia
się, gdy odnajduje go Yukio, młoda Japonka, o wściekle czerwonym kolorze włosów
i dużym talencie do władania samurajskim mieczem. Jest wysłannikiem Yashidy –
człowieka, któremu w czasie wojny Wolverine uratował życie. Mężczyzna umiera i
pragnie ostatni raz zobaczyć się ze swoim wybawcą. Już w Tokio Logan poznaje
syna Yashidy, który pragnie przejąć po ojcu rodzinną firmę, oraz Mariko,
wnuczkę umierającego, której według testamentu ma przypaść cała fortuna. Pan
Yashida ma dla Wolverina nietypową, lecz kuszącą propozycje, na której obaj mogą
skorzystać, i od której rozpoczyna się właściwa akcja. Mutant trafia w sam
środek spisku uknutego przeciwko niemu, musi ratować swoje życie, a przy okazji
zobowiązuje się zaopiekować Mariko. Na jego drodze stają nowi przeciwnicy,
m.in. Harada, dawny ukochany Mariko i znakomity wojownik, a także Viper, mutantka
o wyjątkowo trującej mocy. Na szczęście bohaterowi prawie cały czas towarzyszy
nieulękła Yukio.
Wolverine pozytywnie mnie zaskoczył i co
ciekawe, odrobinę przekonał do postaci Logana. Tutaj jego niezwykłe cechy są
bardziej widoczne, rzucają się na pierwszy plan, gdy w X-menie przyćmiewają go koledzy-mutanci o bardziej widowiskowych umiejętnościach.
Film trzyma w napięciu prawie od pierwszej minuty. Tak jak w innych produkcjach
cyklu, tak i tutaj uraczono nas ogromną ilością scen walki, wyglądających
nieraz bardzo ciekawie, chociaż np. sekwencja na dachu najszybszego w Japonii
pociągu wydaje się nieprawdopodobna. Ale skoro mamy świat, na którym ludzie
żyją obok mutantów, to przecież wszystko jest możliwe i o tym trzeba pamiętać
oglądając ten film. Dzięki osadzeniu akcji w Kraju Kwitnącej Wiśni obraz stał
się bardzo urozmaicony. Wprowadzono interesujące postaci i wątki, nawiązano do
tragedii Nagasaki. A przy tym pokazano, cieszące oko, sceny pojedynków w iście
japońskim stylu. Na szczęście nie przypominają słabych produkcji z niższej
półki. Dla mnie, jako osoby lubiącej książki Jamesa Clavella (pisał o Chinach i
Japonii na przestrzeni kilku wieków), sporym walorem było ukazanie tradycji,
obyczajów i kultury Japończyków. A równoczesnie widzimy na ekranie postęp
cywilizacyjny, ciekawe nowinki techniczne. Nawet Yukio posiada dosyć nowoczesny
wizerunek, nijak ma się do dawnych kanonów, przypomina trochę postać z mangi,
ale to tylko luźne skojarzenie. Jest na pewno jedną z najbardziej sympatycznych
postaci w przeciwieństwie do Mariko (zastanawia mnie czy to jakieś nawiązanie
do Shoguna Clavella?), którą od
początku darzę niezrozumiałą niechęcią i żadne filmowe wydarzenia nie były w
stanie zmienić mojej opinii.
Interesująco
wypadają też sceny, w których występuje Jean – ukochana Wolverina. Z jednej
strony można je potraktować jako zabiegi retardacyjne, z drugiej strony służą
ukazaniu wewnętrznych problemów bohatera. Zastajemy Wolverina w naprawdę
trudnym dla niego okresie i obserwujemy proces ponownego „narodzenia” się tego
bohatera.
Oczywiście
klimat Japonii, sceny walki i nawet najlepsze efekty specjalne to nie wszystko.
Jest wiele ważnych elementów, które w Wolverinie
nie rzucają się w oczy np. aktorzy czy muzyka. Natomiast wyraźnie widać
pewną sztampowość i powtarzalność motywów, która może męczyć, jeśli oglądamy za
dużo tego typu produkcji. Dlatego radzę robić sobie przerwy między kolejnymi
odsłonami komiksów Marvela. Mimo to zachęcam do oglądania każdej z nich.
Czasami warto się przełamać i spojrzeć przychylnym okiem na nielubianego bohatera.
Olśnienia nie doświadczymy, ale możemy nieźle się bawić oglądając ten film.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz