Wielkimi krokami zbliżają się
tegoroczne Nagrody Nobla. Podobno została już wytypowana lista kandydatów z
dziedziny literatury. Czy ponownie jest na niej Haruki Murakami tego nie
wiadomo, ale nadal nie cichną dyskusje na temat tego pana. Już w ubiegłym roku
był jednym z mocnych kandydatów lecz przegrał z Alice Munro. Obudził też rzeszę
krytyków, którzy porównują go do powszechnie wyśmiewanego Paulo Coelho, odmawiają
Japończykowi talentu, uznając go za grafomana, gdy inni twierdzą, że jest
jednym z największych objawień literackich ostatnich lat. Warto zlekceważyć
głosy zarówno jednej jak i drugiej strony i samemu sięgnąć po prozę
Murakamiego. Przy czym nie należy zniechęcać się po jednej powieści, bo choć
posiadają wspólny mianownik, to jednak krążą czasami wokół dwóch różnych orbit
– tak jest z „Norwegian Wood”, które mogłabym uznać za literaturę obyczajową, a
„Kafką nad morzem” czy „Przygodą z owcą”, które więcej wspólnego mają z
fantastyką. Jako że podobały mi się wszystkie z wyżej wymienionych sięgnęłam po
„Sputnik Sweetheart”, które zachwiało moim podejściem do prozy Murakamiego i
kazało mi się zastanowić ponownie nad jego pisarstwem. Nie jestem już taka
pewna czy jest on godny Nagrody Nobla, ale wiem, że wśród obecnie popularnych
pisarzy jest takim tytułowym sputnikiem – ma swój własny świat i nie wiem czy
ktokolwiek jest w stanie go w pełni zrozumieć, nawet najbardziej zagorzali
fani. Murakami jest pod tym względem równie samotny jak bohaterowie jego
historii.
Najkrócej ujmując fabułę książki
„Sputnik Sweetheart” można rzec, że to historia o trójkącie. Ale to zbytnie
uproszczenie jak na Murakamiego. Główna bohaterka, młoda dziewczyna o imieniu
Sumire zakochuje się w dużo starszej znajomej Miu. Jak widać sytuacja nie jest
prosta. Dzieli je duża różnica wieku, Miu ma męża, firmę, a do tego skrywa
przed światem historię sprzed lat, która sprawiła, że nie potrafi zbliżyć się
fizycznie do nikogo, nawet własnego małżonka. Sumire zostaje jej sekretarką,
wyrusza z nią w podróż i obie bardzo zbliżają się do siebie, ale nie tak jakby
tego chciała młodsza kobieta. A w Tokio pozostaje narrator, nieszczęśliwie
zakochany w Sumire nauczyciel, który musi pogodzić się z tym, że będzie dla
dziewczyny tylko przyjacielem. Z pozoru jest to banalna, obyczajowa historia,
lecz wszystko zmienia się w dniu, gdy Sumire znika – wtedy wkraczamy w magiczny
świat pisarza.
Narrator w „Sputnik Sweetheart”
to typowy bohater Murakamiego. Nie poznajemy go z imienia. Wiemy, że jest
młodym nauczycielem. Jest też tym samym, a raczej takim samym chłopakiem jak
tytułowy bohater „Kafki nad morzem” czy Toru Watanabe z „Norwegian Wood”.
Młody, samotny mężczyzna, żyjący na własną rękę, lubujący się w dobrej książce,
muzyce, nie stroniący od krótkich przygód z często przypadkowymi kobietami.
Trochę skryty i zagubiony, nieszczęśliwie zakochany w kobiecie, z którą nie
może być, która jest od niego daleko.
Nic nie wróży, aby nagle zły los mógł się od niego odwrócić. Trochę jak
bohater romantyczny. Na dobrą sprawę
narrator ze „Sputnika…” mógłby być starszą wersją studenta z „Norwegian Wood”.
Typowe są także postaci Sumire i Miu. Ta pierwsza jest zagubiona, nie potrafi
pogodzić się ze światem, który nie wie jak ją zaakceptować wraz ze wszystkimi
jej dziwactwami. Z każdą stroną książki dziewczyna oddala się od realnego
życia, przechodzi przez pewną granicę, zza której nie ma już dla niej powrotu.
Jest równie samotna i nieszczęśliwa co Naoko z „Norwegian Wood” i tak jak ona
opuszcza dotychczasowe życie i rodzinne strony. I tak jak Naoko miała wierną,
starszą przyjaciółkę w swej wędrówce tak Sumire ma Miu. Wszyscy
bohaterowie „Sputnik Sweetheart” są jak tytułowe satelity – krążą samotnie w
kosmosie, każdy po swojej orbicie i nie potrafią się spotkać. Murakami nawet mówi
o tym w książce bezpośrednio, wyjaśnia tytuł (co ciekawe „sputnik” z
rosyjskiego oznacza „towarzysza podróży”), nawiązuje do ludzkiej samotności,
tak aby nikt nie miał wątpliwości o czym jest opowiadana przez niego historia.
Murakami nie rezygnuje z utartych
elementów swoich powieści. Pokazuje nam życie bohaterów, które mogłoby wydawać
się nudne – skupia się na zaspokajaniu podstawowych potrzeb, czytaniu
literatury, spotkaniach w wąskim gronie i quasi-filozoficznych rozmowach. Na
szczęście pisarz ma dar odmalowywania słów w taki sposób, aby potrafiły
czytelnika zaczarować i wciągnąć. W „Sputnik Sweetheart” nadal chętnie
pokazuje, że jest znawcą zarówno literatury jak i muzyki. Główni bohaterowie, jak
można się tego spodziewać znając inne książki pisarza, zasłuchują się w muzyce,
szczególnie poważnej, a ich rozmowy często toczą się wokół tego tematu.
Murakami wprowadza też lubiane przez siebie zabiegi jak chociażby formę listu
czy budowę szkatułkową – historia Miu, którą relacjonuje Sumire jest opowieścią
w opowieści, stanowi odrębny rozdział, przy czym jest integralną częścią
całości. Jest punktem kulminacyjnym, przedstawia być może przyczynę kilku
późniejszych wydarzeń. Wprowadza też czytelników w głąb onirycznego świata
Murakamiego. Do czasu, gdy pisarz wysyła bohaterów na grecką wysepkę, na
której rozgrywają się tragiczne wydarzenia, mamy do czynienia ze zwyczajną
opowieścią obyczajowo-psychologiczną. I chociaż nie udało mi się, ze słów
autora, odczuć gorącego, wakacyjnego klimatu Grecji, to lubię ten moment w
powieści, bo wprowadza dobrze już znaną fantastykę. Oczywiście nie mamy tutaj
do czynienia z integralnymi światami, w których żyją wróżki, elfy i tym podobne
stworzenia. Niezwykłość pisarstwa Murakamiego polega właśnie na tym, że w
środek realnego, przeciętnego świata, wprowadza coś, czego nie da się ująć racjonalnym
rozumem. Tak jakby stojąc na zwyczajnej ulicy, robiąc krok w przód,
przechodziło się w sen.
Skoro ciągle chwalę tę książkę i
skoro jest w niej wszystko, co lubię u Marakamiego, to co jest z nią nie tak?
Nie mogę powiedzieć, że „Sputnik Sweetheart” jest złą powieścią. Murakami
trzyma swój poziom, nie eksperymentuje zanadto, wykorzystuje elementy
sprawdzone i lubiane przez jego fanów. Realizuje swój model literatury, który
najwidoczniej lubi i dobrze się w nim czuje. I problem tkwi właśnie w tym, że w
„Sputniku…” zabrakło oryginalności. Ta książka jest pechowym dzieckiem, bo jej
literackie rodzeństwo jest lepsze, ciekawsze, przykuwa wzrok. „Sputnik
Sweetheart” przegra każde porównanie do najlepszych książek Murakamiego, mimo
to warto się z nią zapoznać, bo to taki „Murakami w pigułce” tylko trochę w
słabszej formie niż zazwyczaj. A czy zasługuje na Nobla? Nie wiem i wydaje mi
się, że trzeba poznać dużo więcej jego książek, aby się przekonać czy
przypadkiem nie odcina jedynie kuponów od utartego schematu.
Masz rację, ta książka nie jest najlepszą w dorobku Murakamiego, ale ja lubię to w jaki sposób pisze; w jego słowach jest jakaś magia...
OdpowiedzUsuń