W mózgu kobiety
W życiu Luca Bessona kobiety
odgrywają znacząca rolę. Reżyser przez wiele lat odczuwał lęk wobec nich
twierdząc, że stanowią dla niego tajemnicę i potrzebował czasu, aby pokonać
swoje opory. W tym właśnie widzi powód tworzenia opowieści o kobietach. Niedawno
przeczytałam artykuł o Bessonie, który zatytułowany był „I Luc stworzył
kobietę”. Wiele w tym prawdy, bo przecież jest autorem takich postaci jak
Nikita czy Leeloo (Piąty element). Co
ciekawe był żonaty z aktorkami, które obsadził w tych rolach czyli Anne
Parillaud i Milą Jovovich. Także kilkunastoletnia Matylda z Leona Zawodowca, grana przez Natalie
Portman jest tworem Bessona. Kobiety, o których opowiadają jego filmy pochodzą nieraz z zupełnie różnych
światów, ale łączy je wewnętrzna siła, nieustępliwość, upór i twardy charakter.
Są jak żeńskie odpowiedniki znanych superbohaterów. Nie bez przyczyny Besson zdecydował
się zrealizować biograficzny film o birmańskiej działaczce opozycyjnej Aung San Suu Kyi zwanej „Wałęsą Birmy”. Mężczyzna,
który wyrósł z pełnego kompleksów, nieśmiałego wobec płci pięknej chłopca wykorzystuje prawie każdą okazję, aby
na ekranie opiewać siłę i hart ducha kobiety. Czy tak jest też w przypadku jego
najnowszego filmu, czyli Lucy? Czy Scarlett
Johansson w tytułowej roli wpisuje się w schemat filmowy Bessona? Zdecydowanie
tak!
Lucy rozpoczyna się jak
przeciętny film akcji, opowiadający o przemycie narkotyków, ludziach z
półświatka i tym podobne. Nie zrażajcie się pierwszymi scenami filmu, bo w
dalszej części scenariusza czai się zupełnie inna tematyka. Przebywająca na
Tajwanie młoda kobieta Lucy zostaje przez swojego chłopaka Richarda
wmanewrowana w aferę, która na zawsze zmieni jej życie. Bowiem zostaje
zakładniczką niebezpiecznego mordercy Janga, który jej i kilku innym osobom zaszywa
w brzuchu paczkę z niezwykłą substancją. Ta przez zbieg różnych niefortunnych
wydarzeń przedostaje się do organizmu tytułowej bohaterki. Kobieta zyskuje
możliwość korzystania z większej części mózgu niż każdy inny człowiek i
postanawia zemścić się na panu Jang…
I tutaj wkraczamy na grząski teren
naukowego wywodu na temat możliwości naszego mózgu. W filmie osobą
przedstawiającą najważniejsze informacje na ów temat jest profesor Norman
(Morgan Freeman), z którym Lucy spróbuje połączyć siły, aby ratować własną
osobę. Podstawą dla scenariusza jest obalony już mit o tym, że wykorzystujemy
jedynie dziesięć procent naszego mózgu. Jego rozpowszechnienie przypisywano m.in.
takim osobom jak Einstein. Pogląd został przez naukowców wyparty, gdyż doszli
do tego, że mózg jest nieustannie aktywny, nawet podczas snu, a jego możliwości
o wiele większe. Jednak jak widać są nadal osoby, które w to wierzą, a nawet
jeśli nie i traktują ową teorię tylko
jako punkt wyjścia do ciekawego filmu science-fiction, (w którym wyobraźnia ma
ogromne pole manewru), nie ulega wątpliwościom fakt, że rozpowszechniają
nieprawdziwe informacje.
Nie zważając na zdanie fachowców w tej
dziedzinie, Luc Besson odważnie podejmuje temat stawiając pytanie o to, co
będzie jeśli zmusimy mózg do wykorzystywania dwudziestu, pięćdziesięciu czy
wreszcie stu procent? Odpowiedzią reżysera jest postać Lucy, która przez
narkotyk zyskuje nadprzyrodzone zdolności, a jej mózg pracuje na coraz
większych obrotach (co niestety grozi „przegrzaniem”). I tu wkraczamy w
ulubioną tematykę Bessona, który ze zwyczajnej dziewczyny zrobił niezwykle inteligentą,
szybką i skuteczną maszynę. Lucy nie tylko nie odczuwa bólu, (co pokazuje scena
na stole operacyjnym), ale może tez się wydawać, że traci zdolność empatii –
bez najmniejszego wahania zabija każdego, kto staje jej na drodze. To, że pozostała
w niej ludzka cząstka pokazują tylko takie sceny jak rozmowa telefoniczna z
matką.
Nie wnikam w to ilu procent mózgu użył
Besson w trakcie tworzenia filmu, ale wyszło mu to bardzo przyzwoicie.
Przyprawił Lucy sporą porcją
naukowych wywodów, danych statystycznych, faktów niezrozumiałych dla
przeciętnego odbiorcy. Ale też w ciekawy sposób nawiązał do imienniczki swojej
bohaterki. Jeśli ktoś nie pamięta, to serią ładnych ujęć Besson przypomni, że
imię Lucy nosi kobieta (właściwie istota), którą nazywa się „pramatką
ludzkości”. Jej rola w rozwoju naszego gatunku wiąże się w filmie z
przeznaczeniem bohaterki granej przez Johansson. Reżyser chętnie sięga po
urywki filmów dokumentalnych czy przyrodniczych, które dopasowuje do scen,
porównując ludzkie zachowania ze zwierzęcymi. Efekt jest interesujący i nieraz
bardzo zabawny. Najlepszym przykładem jest scena porwania Lucy przez ludzi pana
Janga, przerywana ujęciami z polowania dzikich kotów. Besson wykorzystuje
zabiegi, które przybliżają Lucy do stylistyki filmów Tarantino. Nie stroni od
spowalniania akcji, półzbliżeń czy nawet czasami planu wielkiego, połączonych z
muzyką tak, że uzyskuje nieraz kuriozalny efekt. Tak jest podczas sceny w
szpitalu, gdy bohaterka próbuje odzyskać torebki z narkotykiem. Ponadto Besson
dzieli swoją historię na części, każda pokazuje mózg bohaterki w kolejnym
stadium „rozwoju” i przybliża widzów do sedna filmu i jego przesłania.
Lucy to typowa bohaterka Luca Bessona.
Nie rezygnuje on z ulubionej tematyki. Kreuje tytułową postać na nemezis, a
równocześnie wcielenie mitycznej pramatki. Scarlett Johansson wciela się w
kobietę, która za sprawą czynników zewnętrznych przeistacza się będąc żywą
odpowiedzią na kluczowe pytanie filmu. Wyobraźnia twórcy skierowała się w
rejony skrajnej fikcji i niezwykłości. Skutkiem tego zakończenie filmu jest
całkowitym przeciwieństwem jego początku. Besson pozostając przy swojej
konwencji silnej głównej bohaterki ukazał niemal własną teorię naukową. Co
prawda, z punktu widzenia specjalistów od badania mózgu, całkowicie błędną, ale
czy należy się tym przejmować skoro film dostarcza nam niezapomnianych wrażeń i
dobrej zabawy?
Zareklamowałeś się pod moją recenzją, więc teraz ja skomentuję twoją.
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze, że zwabiła mnie tu twoja wysoka w moim mniemaniu ocena tego filmu. Czytam i czytam i zasadniczo niczym nie popierasz swojego sądu jakoby "film film dostarczał nam niezapomnianych wrażeń i dobrej zabawy". Zdajesz się zupełnie nie widzieć, że jest do bólu schematyczny, pompatyczny i pseudofilozoficzny. "Naukowe wywody" w nim prezentowane wcale nie są niezrozumiałe, wręcz przeciwnie, postać grana przez Freemana posługuje się językiem zrozumiałym dla gimnazjalistów. Z kolei zdaniem: "Besson wykorzystuje zabiegi, które przybliżają Lucy do stylistyki filmów Tarantino" strzelasz sobie w stopę, bo jeśli Lucy była "tarantinowska", to chyba nie rozumiesz na czym polega kunszt Tarantino.
Twój tekst kręci się niby wokół jakiejś tezy, snujesz wywód o kobietach Bessona, ale o samym filmie dowiedzieć się można niewiele, poza zdradzaniem jakie sceny w nim występują.
Myślę, że musisz oglądać więcej filmów i pisać więcej tekstów (niekoniecznie wszystkie publikując).
Pawle, dziękuje za komentarz. Jednak podkreślam, że zawieram w tej recenzji swoje zdanie na temat filmu, Twoje może być zupełnie inne. Bardzo się cieszę, że dla Ciebie te wywody były zrozumiałe, widocznie wykorzystujesz więcej procent mózgu niż ja ;-) Twierdzisz, że film jest "do bólu schematyczny, pompatyczny i pseudofilozoficzny", ale ani w komentarzu ani w Twojej recenzji nie znalazłam poparcia tego poglądu więc Twoja uwaga o niepopieraniu sądów jest nietrafiona.
UsuńTo bardzo mi przykro, bo według mnie przedostatni akapit (który zlał się z ostatnim) jest właśnie o tej schematyczności.
UsuńNiestety, muszę napisać, że moje wrażenia po filmie były zupełnie inne. Wiem, że w ustach miłośnika kina SF klasy B to zabrzmi dziwnie, ale pewne absurdy i niedoróbki mogę tolerować pod warunkiem, że jest to zgodne z konwencją. Wspomniane kino klasy B to jedna wielka prowizorka - tutaj gotów jestem na wiele rzeczy przymknąć oko lub się z tego pośmiać. W kinie SF nieco poważniejszym takie rzeczy już rażą - a w "Lucy" było mnóstwo rzeczy, które właśnie do klasy B by raczej pasowały.
OdpowiedzUsuństrasznie slaby film, niestety dawno sie tak nie wynudzilem
OdpowiedzUsuńFilm lata świetlne od "Leona zawodowca" i "Piątego elementu" pod względem konceptualnym, warsztatowym i wizualnym..
OdpowiedzUsuńJedziecie po filmie jak po szmacie do podłogi.
OdpowiedzUsuńZgodzę się - nie jest ikoną jak "Leon" czy "Bladerunner" , można polemizować czy to sci-fi czy akcja z domieszkami, ale:
-podróż Lucy w czasie, dotknięcie palcem z prehistorycznym człowiekiem - lub samą prehistoryczną Lucy - świetnie pokazane,
-efekty gdy kształty się zmieniają i tłumaczy profesorom swoją "wiedzę" - ciekawe i dopracowane
Film prezentuje fikcję. Fantazyjną fikcję, nie tak realistyczną jak ta z "Leona" , więc czego się spodziewacie? Owszem są wtopy logiczne - w szpitalu bandziory lewitują a broń mangetycznie przyssana do sufitu a na uczelni pozwala na rzeź policjantów... Ale - to film z obszaru s-f / akcja / fantasy a nie dokument.
A co do procentów mózgu: ze studiów pamiętam przypadek (i zdjęcie) opisany w książce do Lingwistyki o wypadku robotnika z budowy, któremu pręt do zbrojenia przebił czaszkę na wylot i człowiek przeżył. Mało tego; nie stracił mowy - posłużyło to naukowcom do lepszego zlokalizowania które obszary są odpowiedzialne za mowę (lub nie są) i rzuciło trochę światła na tą materię. Więc zanim skoczycie z osądami, ile procent mózgu używamy a ile nie - pomyślcie o tym robotniku.
Pozdrawiam serdecznie.
Przesłanie tego filmu: tytułowa Lucy to pierwsza kobieta nie ofiara lecz drapieżnik. Wypada dalej zadać pytanie: wobec kogo? Konkretnie w filmie i w przenośni...
OdpowiedzUsuńTak to widzę...
Fajna recenzja :)
OdpowiedzUsuń___________
Mój świat torebek https://www.eobuwie.com.pl/torebki.html