Wszelkie statystyki i opinie
donoszą, że spędzamy tam coraz więcej wolnego czasu. Nie sposób się nie
zgodzić, gdy stoimy w długich kolejkach do kasy, szczególnie przed różnymi
świętami, majowym weekendem czy Sylwestrem. Małe, osiedlowe sklepiki upadają,
gdy my, pchając przed sobą pęczniejący wózek, niestrudzenie przemierzamy długie
alejki w supermarketach, wydeptując ścieżki do bogactwa właścicieli tychże
olbrzymów.
Czy
podczas takich wędrówek zastanawiamy się nad tym, czy przypadkiem nie śledzi
nas czujne oko kamery? Być może ktoś, kto w nią patrzy tylko czeka na chwilę,
gdy sięgniemy ręką do kieszeni. Prawda jest taka, że przechodząc przez bramki w
sklepie skazujemy się na nieustanne towarzystwo oka Wielkiego Brata. A on jest
niezwykle czujny, bo nad jego przedstawicielami – firmą ochroniarską – stoi
szef marketu, czyli pan i władca całego przybytku (oraz ten, od którego
uzależniona jest emerytura panów w koszulach z napisem „Ochrona” i słuchaweczką
w uchu).
Dla
jubilera Michała Wareckiego (w tej roli Tomasz Sapryk) zbliżający się Sylwester
miał okazać się najgorszym w życiu. Nie dość, że podróżuje z niestabilną emocjonalnie
żoną, wokoło sypie śnieg, to jeszcze na parkingu pod sklepem ktoś wybija szybę
w ich mercedesie. Jedynym, choć marnym, pocieszeniem jest fakt, że złodziej
dobrał się do samochodu od złej strony. Mianowicie ukradł akumulator,
nieświadom tego, że w bagażniku spoczywa walizka pełna drogocennej biżuterii.
Warecki zostawia żonę Bogusię jako stróża ich dobytku, a sam udaje się do
supermarketu po nowy akumulator. Nie wie jednak, że będą to niezwykle
niefortunne i najdłuższe w jego życiu zakupy. Ochroną obiektu zajmuje się
bowiem firma, której szefem jest Jaśmiński (Dziędziel), skrywający mroczne
tajemnice, starszy pan. Niefortunny zbieg okoliczności sprawia, że jeden z jego
podwładnych, a prywatnie pasierb Jaśmińskiego, przyłapuje Wareckiego na „kradzieży”.
Tak rozpoczynają się najgorsze chwile w życiu bohaterów, które zaważą na ich
dalszych losach. Aż ciarki przechodzą po plecach, gdy pomyśli się, że
wszystkiemu winny jeden mały batonik, zjedzony i zapomniany przez bohatera,
który papierek po nim schował do kieszeni kurtki. Jakby problemów było mało
szef supermarketu, grany przez Bluszcza, przygotowuje się do sylwestrowej
wizyty pewnej znanej osoby i prezydenta miasta – nie ułatwia to pracy ani jemu,
ani znerwicowanej ochronie.
Nerwowa
atmosfera panująca w sklepie udziela się także widzom. Film, który z założenia
ma być thrillerem, taki też się okazuje. Napięcie jest budowane stopniowo.
Także scenografia robi swoje – długie aleje z towarem, a także „tyły”
przybytku, czyli surowe, białe korytarze i różne magazyny, po których tylko od
czasu do czasu przechadzają się ochroniarze. A do tego ostre, jaskrawe światło.
Do ulepszenia efektu brakuje tylko gołej, mrugającej żarówki. Także toczone
rozmowy stają się coraz bardziej nerwowe, a wynika to z sytuacji, w którą
wplątują się głowni bohaterowie. Widzowi udziela się również zdenerwowanie
Wareckiego, które łatwo zrozumieć. Został zatrzymany za jeden mały batonik, o
którym zapomniał, a za który chce zapłacić – co nie jest takie proste, bo w tej
chwili Jaśmińskiemu zależy już tylko na zatuszowaniu niekompetencji.
Niestety,
gra aktorska kuleje. Jest paru znanych aktorów, jak Sapryk – najlepszy punkt
obsady. Zastanawia mnie czy Izabela Kuna (Bogusia) dostała dożywotni angaż we
wszystkich polskich produkcjach. Jest to już „enty” film, w którym ją widzę, a
w każdym jest tak naprawdę jedną postacią, czyli Marysią z Barw szczęścia.
Tak jak ona niestrudzenie „zalicza” kolejne role, tak ja niecierpliwie czekam
na chwilę, gdy reżyserzy będą mieć jej dosyć. W „Supermarkecie” pojawia się też
inny serialowy aktor, Mikołaj Roznerski (Marcin z M jak miłość). I on trzyma
swój poziom, który jednak nie jest zbyt wysoki, wystarczający do serialu, ale
czy dla kina…odczuwam w tej kwestii wątpliwości. Jedynym pocieszeniem dla tego
aktora jest fakt, że partnerujący mu na ekranie Marian Dziędziel nie radzi
sobie dużo lepiej. Jest to, co prawda aktor z imponującym, jak na nasze realia,
dorobkiem, ceniony i szanowany. Ale w tym filmie nie zachwyca, nie rozwija się
i nie pokazuje nic nowego, a do tego wypowiada swoje kwestie na tyle
niewyraźnie, że ich zrozumienie stanowi spory problem i jest wyzwaniem dla
uszu.
Tym,
co ratuje film, oprócz skutecznie budowanego nastroju, jest temat. Zwyczajowe
praktyki takich miejsc jak supermarket zostały tutaj obdarte z tajemnicy,
wyszydzone – samowola niewykwalifikowanych pracowników (jak pasierb
Jaśmińskiego, który dostał pracę po znajomości), czy sprzedawanie
przeterminowanego jedzenia. Patrząc na film coraz bardziej wierzę w plotki o „myciu”
starych kurczaków płynem do naczyń. Lecz przede wszystkim Supermarket pokazuje
do czego może dojść, gdy człowiek zostanie przyciśnięty do muru. W czasie, gdy
w sklepie panuje chaos, presja odciska swoje piętno, bo szef wymaga (i to za
najniższą krajową), panuje wyzysk, a drobni złodzieje kradną na potęgę
doprowadzając ochronę do granic wytrzymałości. Oczywiście sytuacja przedstawiona
w Supermarkecie popada w pewną skrajność, ale nie jest nierealna. Środki
masowego przekazu od czasu do czasu przekazują informację o tragediach, które
wynikają z zaszczucia bezbronnego człowieka. Wiodący wątek na pewno stanowi
przestrogę i pokazuje, trochę przejaskrawione, ale prawdziwe oblicze zarówno
systemu jak i człowieka.
Przypadkiem trafiłam na Twojego bloga i zostanę tutaj na dłużej.
OdpowiedzUsuńOstatnio oglądałam ten film i w 100% się z Tobą zgadzam,
Pozdrawiam :)
Obejrzałam ten film i naprawdę nie rozumiem zakończenia, jak w ogóle doszło do zabicia klienta i kto (oraz z jakiego powodu) trafił na stół operacyjny...
OdpowiedzUsuń