„Dziennik pisany później”, to kolejna pozycja pisarska
Andrzeja Stasiuka, która wyszła nakładem wydawnictwa Czarne (w 2010 roku). Książka
została wzbogacona fotografiami Dariusza Pawelca, zajmującymi sporą ilość
stron. Szkoda, że te czarno-białe zdjęcia nie doczekały się podpisów, przez co
czytelnik nie wie, kogo przedstawiają. Można jedynie domniemywać, że są to osoby, o których
opowiada Stasiuk.
„Dziennik…” to opowieść o podróżach. Przynajmniej na
początku można odnieść takie wrażenie. Wraz z narratorem odwiedzamy m.in. Serbię
czy Bułgarię. Z jednego miasta jedziemy do następnego i jeszcze do kolejnego.
Mijamy setki ludzi, miejsc, które w tej krótkiej relacji wydają się podobne do
siebie. W prawie każdym z tych miast można zobaczyć mężczyzn, „którzy rozpinają
koszule, żeby było widać złote łańcuchy”. Czytelnik może odczuć znużenie, bo
relacja nigdzie nie zatrzymuje się na dłużej, a wszędzie ta sama bieda i brud,
wojna, i strach. Czytamy o miastach takich jak Bajram Curri czy Fushe-Krui, ale
tak naprawdę nie odróżniamy jednego od drugiego. Są do siebie podobne. Na usta
ciśnie się pytanie, które pada też na początku książki, czyli po, co tam jeździć,
„przecież tutaj jest syf”.
Jednak podróże po Bałkanach są dla Andrzeja Stasiuka jedynie
pretekstem. Najciekawszą i najważniejszą częścią jest ostatnia, trzecia. Autor
powraca w niej do Polski, swego kraju rodzinnego. Wreszcie mamy odpowiedź na
pytanie „po, co?”. Bałkany przywołane są, aby skontrastować je z Polską. Żeby
spojrzeć na nią z zewnątrz. Autor szuka za granicą dawnej Polski, tej która
pamiętała jeszcze wojnę. Z jednej strony ucieka z kraju, z drugiej „poszukuje
jego wersji hard”.
Najbardziej ujęła mnie (i przekonała do tego, że jednak
książka ta jest wartościowa) właśnie trzecia część. Stasiuk potrafi podsumować
i skrytykować współczesną Polskę. Trafnie puentuje ją jednym zdaniem: „patrzeć
ze wschodu, jak się przebiera, jak się drapuje, jak błękitne majtki w złote
gwiazdy przymierza, by się przypodobać”. Mimo mało interesującej pierwszej
części książki, warto po nią sięgnąć, by przekonać się, czy przypadkiem nie
myślimy o naszym kraju tak samo jak Andrzej Stasiuk.